Alaska

Termin wycieczki: 25.07 – 24.08. 2008

Alaska to miejsce, do którego odwiedzenia nie trzeba bynajmniej nikogo namawiać …. na pewno należy jednak przestrzec przed kilkoma niebezpieczeństwami, które wbrew ogólnym wyobrażeniom o tej krainie mogą na nas czyhać ….   A więc po pierwsze…

NIEDŹWIEDZIE: Są dosłownie wszędzie i trzeba być naprawdę ostrożnym w kontakcie z nimi. Przychodzą nawet do centrum miast – zwłaszcza zimą – by buszować po śmietnikach w poszukiwaniu łatwo dostępnego pożywienia. Nie lubią jak się je zaskoczy, więc lepiej robić wokół siebie „szum”, żeby wcześniej zdążyły nas usłyszeć. Niedźwiedzie mają słaby wzrok, ale węch i słuch nienajgorszy. Potrafią wyczuć jedzenie znajdujące się w naszym plecaku z odległości 20 mil (32km). Za kilka dolarów można zakupić w supermarkecie Walmart „antymisiowe” dzwoneczki, które przyczepia się do plecaka. Podobno i tak nic nie dają, ale raźniej się czułam, jak mi z tyłu dzwoniło i przynajmniej przypominało o tym, żeby nieustannie hałasować. Trzeba śpiewać, klaskać, a nawet wrzeszczeć i wędrować zawsze w towarzystwie kilku osób. Warto mieć też pod ręką gaz pieprzowy (do kupienia w Walmart za $40). Niedźwiedzie atakują tylko wtedy, gdy czują się zagrożone. W przypadku spotkania należy spokojnie się wycofać, mówiąc do misia spokojnym głosem. Jeżeli śpimy w namiocie – zawsze jedzenie i kosmetyki należy wieszać na drzewie za pomocą sznurka i długiego patyka w rozsądnej odległości od ziemi, od konaru i gałęzi drzewa (jakoże niedźwiedź to łakome i przebiegłe zwierzę). Nigdy nie należy zostawiać nawet pasty do zębów w namiocie. Wszystko poza naturalnym zapachem człowieka przyciągnie ich uwagę. A wtedy to już pasta do zębów na pewno się nie przyda. Na Alasce mieszka ponad 100 tysięcy czarnych niedźwiedzi, 35 tysięcy brunatnych (w większości grizzly) i ponad 5,000 polarnych….

misie1

Podróżując więc nie sposób się więc na jakiegoś natkąć…..zważywszy, że na 20 mieszkańców Alaski przypada statystycznie 1 niedźwiedź. Najbardziej niebezpiecznym okresem kiedy to możemy natknąć się na misia jest kwiecień i maj, kiedy to zwierzęta te opuszczają swoje zimowe legowiska…a ich żołądki są puste po kilkumiesięcznej hibernacji.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

ŁOSIE: Setki łosi rocznie jest rannych lub zabitych przez kierowców na drogach. Wyskakują znienacka i naprawdę nie trudno się z nimi zderzyć. Nam niejednokrotnie wybiegały na drogę szczególnie w godzinach wieczornych (najwięcej wypadków zdarza się od godziny 5pm do północy). Kolizja z 500 kilogramową dwumetrową zwierzyną może zakończyć się tragicznie nie tylko dla niej, ale przede wszystkim dla nas. Przeglądając statystyki na samym tylko Kenai Peninsula ginie co roku ponad 250 łosi uderzonych przez samochody (na całej Alasce ginie ich rocznie od 500 do 1000 sztuk). I chociaż są to głównie miesiące zimowe, to dane wyraźnie wskazują też na duży odsetek wypadków w miesiącu czerwcu, kiedy to mamy łosice migrują ze swoimi świeżo narodzonymi łoszakami. Wypadki z udziałem tych zwierząt stanowią ponad 20% wszystkich kolizji drogowych na Alasce, dając przy tym najwyższy ich odsetek w całej Ameryce Północnej. Czy łosie są agresywne? Patrząc na nie ma się wrażenie, że to bardzo łagodne i spokojne zwierzaki….ale są pewne wyjątki w ich zachowaniu… Wiosną i latem lepiej nie stanąć na drodze łosicy z małymi, bo możemy zostać porządnie stratowani przez nadopiekuńczą mamę. Natomiast panowie są niebezpieczni dla człowieka podczas okresu godowego, który przypada od końca września do końca października. Łosie nie przepadają też za psami….widząc w nich zagrożenie, dlatego też lepiej trzymać je na smyczy. Jeśli podglądamy łosia, robiąc mu np. zdjęcia, a on jest z tego powodu niezadowolony, zacznie powoli iść w naszym kierunku, co bynajmniej nie jest oznaką sympatii z jego strony….oznacza to dla nas: „Uciekaj bo zaraz łoś cię dopadnie i skopie ci tyłek”. W razie ucieczki trzeba schować się za samochód, duże drzewo czy budynek, a jeśli tam nas dopadnie…zwinąć się w kulkę zakrywając głowę rękami i czekać aż skończy nas kopać i odejdzie….dopiero wtedy możemy się z tej kulki rozwinąć….  Warto też – podobnie jak w przypadku spotkania z misiem, mieć przy sobie gas pieprzowy, którego łosie nieznoszą.

P1080395

KOMARY: Tak właśnie komary są na Alasce wielkim utrapieniem dla wszyskich, którzy znajdą się na terenie podmokłym czy zabagnionym….szczególnie w okolicach koła podbiegunowego, gdzie mieliśmy okazję kempingować z całą ich armią. Nazwane przez mieszkańców stanu „narodowymi ptakami Alaski” najgorszą jatkę urządzają sobie w czerwcu, ale w lipcu i sierpniu wcale nie jest lepiej….Proponuję zakup najmocniejdszego środka owadobójczego i kapelusza z siatką zasłaniającą twarz. A miesiąc przed wyjazdem na Alaskę jeść garściami czosnek, co najprawdopodobniej skutecznie odstraszy te bestie od naszego wydalającego woń tego warzywa skóry.

LOKALNA LUDNOŚĆ: potocznie nazywana „Alaska Natives” nie zawsze jest miła dla przyjezndych. Zasada jest jedna nie wolno ich denerwować i wchodzić im w drogę. Zamieszkują głównie obszary oddalone od głównych dróg…. czasami dostępne jedynie samolotem. Nie lubią ciekawskich turystów, zresztą nie można się im dziwić, znając niechlubną historię traktowania ich przez władze amerykańskie od momentu wykupu ich ziem od Rosji w 1867. Przez pierwsze 57 lat „amerykańskiej okupacji” nie mieli oni żadnych praw. Nie mogli posiadać ziemi na własność, głosować, zakładać górniczych „claim’ów”, chronić strumieni pełnych łososi przed amerykańskim przemysłem „puszkowym”. Stali się nikim na swojej własnej ziemi. Dopiero po 1912 roku nadano im podstawowe „prawa obywatelskie”. W 1971 roku przyznano im 10% ziem stanu na własność, po wieloletnich zażartych walkach, które toczą się zresztą do dzisiaj z różnym skutkiem. Smutno się robi widząc jak żyją w skrajnej biedzie w posklecanych ruderach…. jakby było im już wszystko jedno……..

PRZESTRZEŃ: Alaska to największy stan USA – 6 razy większy od Polski, a jednocześnie najmniej zaludniony region kraju (1 osoba przypada na jedną milę2 ). Pamiętać trzeba, że podróżując po niej w większości miejsc nie mamy zasięgu w naszym telefonie komórkowym i w razie niebezpieczeństwa musimy radzić sobie sami.

POGODA: Nam niestety pogoda nie dopisała….. deszcz towarzyszył nam niemal codziennie. Pomimo, że był to środek lata, rzadko doświadczyliśmy temperatur wyższych niż 15°C…

Poniżej nasza trasa, którą przejechaliśmy w ciągu miesiąca – wjeżdżając w zasadzie we wszystkie możliwe drogi i pochłaniając wszelkie możliwe atrakcje, jakie napotkaliśmy włączając w to szlaki górskie, jeziora, rzeki pełne łososi, wodospady, lodowce, gorące źródła, cerkwie prawosławne, kopalnie złota i miedzi, wulkany i zwierzynę, która sama wychodziła nam na przeciw.

TRASA: Anchorage (Alaska Public Lands Information Center), Alaska Wildlife Conservation Center, Whittier, Portage Glacier Visitor Center, Seward (Resurrection Bay), Kenai Fjords National Park (Harding Icefield trail), Upper Trail Lake, Moose Pass – Tern Lake, Kenai lake, Cooper lake, Rainbow Lake trail, Soldotna, Kenai (Holy Assumption Orthodox Church), Soldotna (Natural Wildlife Refuge Headquarters), Ninilchik (Holy Transfiguration of Our Lord Chapel), Homer (Harbor, Alaskan Islands and Ocean Visitor Center, Antiochian Orthodox Mission), Nikolaevsk, Hope highway – Hope (Hope Sunrise Historical Museum), Anchorage, Eklutna (Eklutna Village Historical Park), Chugach State Park, Palmer (Palmer Visitor Center), Musk Ox Farm, Hatcher Pass, Independence Mine State Park, Talkeetna (Talkeetna Denali Visitor Center), Petersville, Denali National Park (Savage River Loop trail, Sled Dog Demonstration, Mt. Healy Overlook trail), Nenana, Fairbanks, Dalton highway, Arctic Circle (koło podbiegunowe),  Deadhorse, Prudhoe Bay, Dalton highway, Elliott highway, Manley Hot Springs, Steese highway (Chatanika Lodge, Pinnell Mountain do Top Mountain trail, Eagle Summit trail), Circle, Fairbanks (Immaculate Conception church, Pioneer Park), Angels Rock trail, Chena Hot Springs, North Pole, Ester, Cantwell-Denali highway, Delta Junction, Jan lake, Tanacross, Tetlin Junction, Taylor Hwy, Chicken, Eagle, Tok, Glen highway, (Tok Cutoff),  Mentasta, Wrangell-St. Elias National Park (Slana Rangers Station, Nabesna Road, Viking Cabin, Skookum Volcano, Park Headquarters Visitor Center), lodowiec Worthington, Old Railroad tunnel, Bridal Veil Falls, Valdez (rejs Lulu Belle – Columbia Glacier Tours), Liberty Falls, Edgerton highway, Chitina, Kuskulana River Canyon, Kennicott, Richardson highway, Glen highway, Anchorage.

AK1

ak2

ak3

DŁUGOŚĆ TRASY 4900 mil = około 7900 km.

PRZELOT: Seattle (WA) – Anchorage (AK) – koszt biletu w obie strony $443 (Continental airlines)

ŚRODEK TRANSPORTU: Ford Focus – wypożyczalnia Hertz – najtańsza opcja (lokacja w centrum Anchorage – 414 K Street.) Różnica pomiędzy wypożyczeniem na lotnisku a w mieście około $50. Całkowity koszt wypożyczenia auta na 30 dni – $970, bez żadnych zbędnych ubezpieczeń od wypadków itp. (Do wypożyczalni dojeżdża się autobusem linii People Mover #7, $2)

PRYSZNICE: dostępne generalnie w każdym miasteczku w cenie $4-6 (na kempingach, w hotelach i przy pralniach publicznych). Czas trwania od 3 do 10 minut.

AUTOSTOP: Bardzo popularny na Alasce, ale natężenie ruchu raczej mierne (oprócz okolic Anchorage). W zimie kierowca może nawet zostać ukarany mandatem, jeżeli nie zabierze autostopowicza czekającego na okazję.

PRZEWODNIKI: Alaska – Lonely Planet (Jim DuFresne & Aaron Spitzer $22), Atlas topograficzny DeLorme – $20, Parki Narodowe USA (Zachód) Biblioteka Gazety Wyborczej 2007. Jako lektura obowiązkowa – „Wszystko za życie” Jon Krakauer (oryginalny tytuł: „Into the Wild”).

BENZYNA: najtańsza w Anchorage i Fairbanks – UWAGA – tankować zawsze do pełna, bo stacji benzynowych na Alasce jest stosunkowo niewiele!!!

Dzień 1

Lądujemy w Anchorage (największym mieście na Alasce) z wielkim potencjałem radości, podniecenia i obawy, czy zdołamy ogarnąć chociaż ogólny obraz tego cudownego lądu jakim jest ALASKA. Mimo późnej pory (11.30pm), na zewnątrz dopiero zaczyna się ściemniać. Dobrze – dni długie w lecie dają nam szansę na dłuższe eksplorowanie. Alaska ciągnie się aż 2400 mil z zachodu na wschód i 1300 mil z północy na południe ale do większości miejsc można dotrzeć jedynie samolotem….Cóż to zapewnie nie tym razem – teraz skupiamy się jedynie na pobieżnym „liźnięciu” dzikości Alaski. Jakoże mamy północ, a samochód, który zarezerwowaliśmy jest do odebrania dopiero o 9 rano – musimy gdzieś spędzić noc. Na lotnisku – (mowa o części starszej terminala krajowego) – śpi wielu ludzi w oczekiwaniu na lot. I my też nie zamierzamy się stąd ruszać. Zasada jest jedna – żadnych hoteli i moteli, bo fundusz na eskapadę jest skromny. Nocleg wybieramy na pięterku lotniska pod pokojem pana dyrektora ochrony. Nikt nam nie przeszkadza poza automatycznym, przebrzydłym „głosem”, który co pół godziny podaje aktualną godzinę.

Dzień 2

Rano zbieramy manatki i jedziemy autobusem do Anchorage po zarezerwowane auto. W autobusie przyczepia się do nas pijany Eskimos, który po prostu chce pogadać i żali się, że Amerykanie ich nie lubią i nimi gardzą, a to przecież ich ziemie z dziada pradziada Eskimosa. Dużo bezdomnych i pijanych Innuitów plącze się po Anchorage, przez co miasto wygląda nieciekawie. Ale to może jedynie nasze wrażenie…. Przyjeżdżają oni do miasta po zapomogi i wypłacane każdemu mieszkańcowi dividendy (dochodzące do 2 tysięcy $ za każdy rok po prostu „bycia Alaskańczykiem”). W Ancorage zamieszkuje ponad 40% mieszkańców stanu (291 tysięcy), przez co uważane jest za metropolię….. Będąc tutaj trzeba koniecznie odwiedzić Alaska Public Lands Information Center (605 W 4th Ave, 9-5pm, trzeba mieć ze sobą dokument tożsamości ze zdjęciem bo to budynek federalny). Można tu za darmo dostać mapki wszystkich parków narodowych Alaski i innych terenów chronionych oraz dobre rady – co, gdzie i kiedy….Co pół godziny jest projekcja bardzo ciekawych filmów dokumentalnych o przyrodzie, ludziach i kataklizmach Alaski. Polecam obejrzenie kilku z nich, o ile czas na to pozwala. Przez kilka kolejnych godzin biegamy po sklepach, kompletując prowiant i niezbędne rzeczy typu butla gazowa, gaz pieprzowy na niedźwiedzie, podpałka do ogniska, atlas topograficzny, wino itp. Noc spędzamy w samochodzie parkując gdzieś między domami w Anchorage, bacznie rozglądając się za niedźwiedziami grizli, których to w obrębie miasta żyje aż 60 sztuk.

Dzień 3

Znowu leje deszcz. Odkąd przyjechaliśmy ciągle pada. Lądujemy więc ponownie w Alaska Public Lands i oglądamy pozostałą resztę filmów. Odwiedzamy lokalne targowisko (225 E 3rd Avenue), gdzie można nabyć rybne przekąski i tandetne upominki oraz pogadać z miłymi Alaskańczykami. Mamy wiele pytań, bo przecież Alaska jest wielka i dużo jest tu do zobaczenia. Wyruszamy w końcu wczesnym popołudniem na południe Alaski w kierunku Kenai Peninsula – podobno najbadziej atrakcyjnej turystycznie części tego stanu.

P1040063

Po drodze warto zatrzymać się w Alaska Wildlife Conservation Center (Mila 79 Seward Hwy, Portage Glacier, czynne w lecie od 8.30am do 7pm, wstęp $15/osoba).

P1040247

Jest to „szpital” dla dzikich zwierząt, które zostały znalezione chore lub postrzelone. Mają szanse tu wyzdrowieć, ale nie mogą już nigdy wyjść na wolność, ze względu na to, że nauczono je tutaj jeść regularnie podstawiając dosłownie michę pod nos……a tego w naturze spodziwać się raczej nie mogą, i po takim sanatorium na pewno nie potrafiłyby się z powrotem przystosować do srogich alaskańskich warunków.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Miło jest zajrzeć prosto w paszczę ziewającego misia czy w łosiowe oczy.

 

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Przyjeżdża tu bardzo dużo turystów i jest to miejsce typowo komercyjne, ale i tak warte odwiedzenia, ze względu na możliwość przyjrzenia się z bliska dzikiej zwierzynie.

Image00010s

Spędzamy tu około 3 godzin obserwując przede wszystkim niedźwiedzie…. i szczerze mówiąc po tej obserwacji dochodzę do wniosku, że czasami ich zachowanie przypomina mi zachowanie psów…..Na półwyspie Kenai żyje około 3,000 brunatnych i ponad 3,000 czarnych niedźwiedzi.

Image00011w

Następny nasz punkt to Whittier – mała portowa mieścina schowana za potężnym masywem górskim, do której jedyną drogą dojazdu jest tunel kolejowy o długości około 3 mil (koszt przejazdu $12 w obie strony). Jest tylko jeden pas w tunelu – i albo jedziemy my, albo pociąg, albo ktoś z naprzeciwka…. Ciekawe rozwiązanie. Tunel został udostępniony dla ruchu samochodowego dopiero w 2000 roku. Wcześniej tylko kolej tam docierała od strony lądu. W okresie zimowym tunel zamykają w ogóle i wtedy mieszkańcy Whittier zdani są sami na siebie….. Whittier był kiedyś bazą wojskową wybrany  do pełnienia tej funkcji z powodu niezamarzającego zimą portu. Jest dziwnym miejscem i przypomina raczej osadę po drugiej stronie Cieśniny Beringa:). W „centrum” stoi wieżowiec Begich Towers,

P1040295

w którym zamieszkuje 95% ludności miasta (czyli około 160 osób). A obok azbestowy potwór – Buckner Building – pozostałość po wojsku – nikt go nie chce rozebrać, więc stoi i straszy.

P1040296

Objeżdżamy osadę „podziwiając” makabrycznie wyglądającą rupieciarnię. Szok bo przecież to Stany Zjednoczone – jedno z bogatszych państw świata…….

P1040312

P1040310

P1040314

P1040309

Wyjeżdżamy tuż przed zamknięciem tunelu o 10 wieczorem. Szlaban już jest założony, więc musimy go podnosić, żeby się wydostać z powrotem do „cywilizacji”. Znajdujemy zjazd do rzeki (Portage Creek) przy Portage Glacier Visitor Center, gdzie śpimy w samochodzie. Jest zimno, więc gotujemy herbatę z rumem, bo czymś się rozgrzać przecież trzeba.

Dzień 4

Zaspaliśmy…. 9.40 rano to właśnie czas o jakim się budzimy…..Szybko gotujemy kaszę z sosem i herbatę (panicznie oglądając się na niedźwiedzie, by któregoś nie zwabić zapachami wydobywającymi się z menażki) i biegniemy do Visitor Center, by czegoś ciekawego się dowiedzieć. W 1911 roku lodowiec Portage sięgał do miejsca, gdzie teraz znajduje się budynek informacji – teraz cofnął się tak, że go w ogóle nie widać. Jedziemy w kierunku Seward, po drodze mijając opuszczone kopalnie złota i liczne ostrzeżenia o występujących obecnie lawinach. Pogoda wciąż nieciekawa. Pada deszcz. Zajeżdzamy do Parku Narodowego Kenai Fjords, gdzie zbieramy informacje (w Exit Glacier Nature Center) o planowanym na jutro szlaku na pole lodowe Harding Icefield i idziemy na spacer małą pętelką, rzucając okiem na lodowiec Exit.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

P1040405

Nie możemy przejść do końca ścieżki, bo woda z topniejącego lodowca zalała szlak tworząc wartką rzekę. Postanawiamy więc pojechać do Seward na noc i wrócić tu rano. W Seward kierujemy się do końca drogi szutrowej w kierunku południowym. Jest tam przyjemna zatoka (Resurrection Bay), gdzie można zobaczyć wydry morskie i zrelaksować się leżąc na plaży….. Chcieliśmy wziąć krótki szlak wzdłuż klifów jeszcze tego wieczora, ale niestety zbliżający się przypływ uniemożliwił nam tą przyjemność. Dobra rada – trzeba sprawdzać w tabeli czasy przypływów i odpływów i dobrze kalkulować czas marszu z nawiązką i naprawdę być świadomym ryzyka, że przypływ może odciąć drogę powrotu i zimne potężne fale mogą zabrać piechurów w czeluści kipieli. To nie żarty, bo pływy na Alasce są dość duże i zdradliwe. Spędzamy więc uroczy wieczór na plaży.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Czapki, szaliki i gorąca herbata z rumem są tu oczywiście niezbędne. Późnym wieczorem bierzemy prysznic na pobliskim kempingu i rozpalamy ognisko na plaży. Śpimy otuleni w ciepłe śpiwory w samochodzie zaparkowanym niedaleko plaży.

Dzień 5

Rano po szybkim śniadaniu udaliśmy się do wypożyczalni kajaków Miller’s Landing z zamiarem popływania po zatoce i może troszkę dalej fiordem w stronę lodowca Aialik. Okazało się to jednak niemożliwe, bo zbyt duży wiatr nie dawał dużych szans na bezpieczną wycieczkę. Trochę się napaliliśmy na kajaki wczoraj, ale właściciel wypożyczalni stanowczo odradził nam pływanie, argumentując to faktem, że nasze jedyne doświadczenie kajakarskie dotyczyło pływania w rzekach, a nie w zatokach z silnymi prądami, co przy dużym wietrze wiązało by się ze zbyt dużym ryzykiem wywrotki. Jedziemy więc bezpośrednio do parku Kenai Fjords. Szlak Harding Icefield liczy sobie 8,5 mili długości w obie strony, a różnica wysokości wynosi 3,500 stóp (1,070 metrów). No i jak się można było spodziwać łatwo wcale nie było.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Szlak w większości pokryty jest śniegiem i przy wysokim nachyleniu ciężko utrzymać nam było równowagę, szczególnie przy schodzeniu, a raczej zjeżdżaniu. Szlak jednakże okazał się cudowny, szczególnie w części gdzie idzie się wzdłuż jęzora lodowcowego. Jak na dłoni widać spękania w niebieskim lodzie – świadectwo na to, ze lodowiec to swoista spełzająca „rzeka lodu”. Lodowce to częsty widok podczas podróżowania po Alasce….. nie ma się z resztą czemu dziwić – połowa światowych lodowów ulokowana jest właśnie tutaj, pokrywając 5% stanu.

P1040811

Spotkaliśmy też czarnego niedźwiedzia, który wylazł wprost na mnie podczas naszego odpoczynku na skale.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

W jednej sekundzie zerwałam się na równe nogi i krzyknęłam „!…! ”. Oczywiście w takich chwilach zapomina się o zdrowym rozsądku i zasadzie „Nigdy nie strasz misia”. Dobrze, że nie byłam w jego typie… Rangerka, która akurat odpoczywała niedaleko nas wyciągnęła wielką butlę gazu pieprzowego, celując w kierunku misia. Wszyscy zgodnie zaczęliśmy mówić spokojnym głosem jakieś miłe słówka do niedźwiedzia, który powoli oddalił się w kierunku jagodowych krzaków.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Oczywiście ja również miałam gaz przypięty do plecaka… ale w wyniku zaistniałej paniki, stojąc twarzą w pysk w niedźwiedziem, po prostu o nim zapomnialam…… Mieliśmy jeszcze około 1,5 godziny do wejścia na górę, więc mimo strachu przed kolejnym spotkaniem z misiem, ruszyliśmy po błocie i śniegu dalej podczepiając się do jakiejś grupki turystów, którzy donośnie dawali znać o sobie.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Później, już wyżej, gdzie nie było widać żadnej roślinności, bo zalegał głęboki śnieg, niedźwiedzi już nie miało prawa być, więc szliśmy już spokojnie, „odczepiając” się od grupy.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Na końcu szlaku widać całą panoramę okolicznych gór i jedno z największych pól lodowych w Ameryce Północnej – Harding Icefield.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Image00054gg

Przejście całego szlaku zajmuje nam 8,5 godziny, ale zapewne dało by się go zrobić w 6 czy 7. Po zejściu do doliny wskakujemy do auta i znajdujemy prześwietne miejsce na nocleg na trasie nr 9 nad jeziorkiem Upper Trail Lake w okolicy Moose Pass. Ognisko i winko dają dużo ciepła.

Dzień 6

Znowu niebo zachmurzone, ale przynajmniej nie pada. Pierwszy postój robimy sobie nad Tern Lake – i tu niespodzianka – możemy jak na dłoni poobserwować czerwone wielkie łososie podczas tarła (z platformy do tego celu przeznaczonej). Dorosłe łososie żyjące w morzach, wędrują w daleką drogę w górę biegu rzeki, gdzie się urodziły by złożyć ikrę, która najlepiej rozwija się w wodzie słodkiej i dobrze natlenionej. Po 2-3 latach od wylęgu młode łososie wędrują do morza. Niektóre gatunki odbywają taką wędrówkę tylko raz w życiu i po tarle giną, inne wracają do morza, aby odżywić się i zgromadzić zapasy na następne tarło. Niesamowite jest, że łososie zawsze wracają dokładnie do miejsca, gdzie się urodziły, rozpoznając je po zapamiętanym smaku wody, i kierując się …słońcem. Dalej jedziemy trasą nr 1 na zachód w kierunku Lake Kenai. Skręcamy w lewo w Snug Harbor Road wzdłuż zachodniego brzegu Kenai Lake. Droga jest wyboista i jeżdżą tu wielkie ciężarówki z drewnem obkurzając wszystko dookoła. Idąc krótkim szlakiem do Rainbow Lake spotykamy dwóch pracowników leśnych z przewieszonymi karabinami, drenujących strumyk po żeremiach bobrowych. Na Alasce każdy pracownik lasu musi zabierać ze sobą broń, gdy tylko oddala się dalej niż 0.25 mili od głównej drogi. W jeziorku Cooper (na końcu drogi Snug Harbor Road) bierzemy w końcu zasłużoną kąpiel w przeraźliwie lodowatej wodzie. Jadąc dalej (drogą nr 1) pierwszy raz w życiu spotykamy jeżozwierza w naturze.

Image00065t

Jak nas zobaczył, zaczął szybko wspinać się na drzewo. Tylko strasznie sie zdziwił, gdy wdrapał się na czubek i odwrócił się w naszym kierunku, bo był dokładnie na naszym poziomie; jako że drzewo rosło poniżej skarpy drogowej. Miejsce, gdzie staliśmy, było na znacznym wzniesieniu, ale zwierzak widocznie tego wcześniej nie zauważył. Instynkt po prostu podpowiadał mu, że w czasie zagrożenia musi zwiewać najwyżej, jak tylko się da. Patrzył się teraz prosto na nas z odległości może 5 metrów – a taki był diabelsko śliczny z tymi długimi nastroszonymi pionowo kolcami na sierści. Jak już doszedł do siebie po tych pierwszych, jakże nieudolnych aktywnościach stresu, kolizja neutronów w zwierzęcym móżdżku wskazała mu zgoła odwrotną drogą ucieczki, więc zaczął zczołgiwać się w dół i po prostu zniknął w buszu. Kolce tych zwierzaczków są przekształconymi ostrymi włosami, na których końcach kryją się dodatkowe niespodzianki… drobne harpuniki, które otwierają się dopiero w ciele ofiary, albo ząbki, które przecinają skórę. Jeżozwierz wie doskonale o tej broni i w momencie ataku odwraca się tyłem, stawiając je wszystkie do góry, a następnie ogonem bardzo silnie uderza napastnika. A gdy taki kolec wbije się w ciało podobno zostaje w nim na zawsze….Utracone kolce jeżozwierzowi szybko odrastają, natomiast dla ofiary takie bliskie spotkanie z tym gryzoniem jest naprawdę nieprzyjemne, bo rany zadane kolcami bardzo długo się goją. Lokalni indianie zabijali jeżozwierze by pozyskać ich kolce, które służyły im do wyrobu ozdób i spławików oraz igieł do szycia ubrań.

Jako że na Alasce rzadko kiedy można „złapać” jakąś stację radiową, to jak już coś wpadnie w ucho to ciągle się to nuci i nuci, chociażby to był przebój sprzed 40 lat. I tak właśnie dzisiaj udało nam się wysłuchać kilku piosenek z lokalnej rozgłośni i na topie był stary szlagier rock’n’rollowy ”Do you love me...”. Wyszliśmy na chwilę z samochodu, żeby przeczytać tablice informacyjne o lokalnej faunie i florze. Mundi, będąc w wyśmienitym humorze, stanął na wysokim kamieniu i wydarł się „Do you love me,….”, a tu zaszeleściło coś w krzakach i wyszedł niedźwiedź grizzly niewielkich rozmiarów (jak na grizzly) – jakby do Mundka piosenki chciał potańczyć. Niedźwiedzie z reguły unikają kontaktów z ludźmi, gdy wiedzą o ich obecności – dlatego też ważne jest dawać o sobie znać: śpiewając, gwiżdżąc czy głośno konwersując – ale ja znowu zerwałam się do ucieczki w kierunku auta. Miś okrążył nas lasem, doszedł do drugiego misia, który wyszedł też z niedalekich krzaków i już razem poszły sobie wzdłuż drogi, ginąc za chwilę w lesie. Na Alasce można spotkać trzy gatunki misi – czarne, grizzly i polarne. My widzieliśmy już czarnego i grizli. Polarnego lepiej nie spotkać, bo jest niezmiernie agresywny i atakuje ludzi. Zresztą, w jego poszukiwaniu udać się trzeba daleko na arktyczne kry i góry lodowe, gdzie jedziemy za kilka dni. Po zakupieniu pożywienia w Soldotnie jedziemy nad rzekę Kenai popatrzeć na autochtonów, którzy podbierakami o średnicy wysokości człowieka wyjmują na raz tuziny łososi z wody. Ogłuszają je i oczyszczają, wyrzucając resztki, zgodnie z tradycją i wierzeniami ojców, wprost do rzeki, by nażyźniły następne pokolenia młodych łososi. Mamy wrażenie, że jesteśmy jedynymi, którzy przybyli tu w celach rekreacyjnych.

Image00069h

Wszystko bowiem kręci się tu wokół rybich żniw, jakimi jest coroczny powrót z oceanu łososi w górę tej samej rzeki, w której się wychowały, by przedłużyć następną generację. Jest też grupa Innuitów zbierająca się do odjazdu po całodziennych łowach. Mają pełne lodówy ryb. „Lecimy” na nocleg do osady Kenai, gdzie odbywa się coroczny festiwal, którego głównym programem są zawody rybackie.

P1040945

Jest tu cerkiew prawosławna – najstarsza na Alasce i piękny widok ze skarpy na ujście rzeki, gdzie rywalizują rybacy. Zasypiamy z widokiem na chrapiący na horyzoncie potężny, pokryty czapą lodową aktywny wulkan Redoubt po drugiej stronie zatoki Cook Inlet.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Dzień 7

Odwiedzamy o poranku cerkiew Holy Assumption Orthodox Church (1105 Mission Ave) i rozmawiamy z popem w języku rosyjsko-angielskim.

P1040957

W środku pełno jest radzieckich upominków, szale jakie noszą babcie na wsiach, katarynki wygrywające rosyjskie melodie i inne drewniane matrioszki, których mimo usilnych namów popa, kupować nie zamierzamy. Rosjanie byli pierwszymi białymi osadnikami Alaski, a swoje osady zakładali właśnie tu na półwyspie Kenai. Prawosławni misjonarze krzewili swoją wiarę wśród Indian i wznosili kościoły, a wpływ rosyjskiej kultury jest ciągle widoczny na tym półwyspie.

P1040974

P1040967

Jedziemy dalej na północ przez Nikiski, mijając tereny rafinerii naftowych, gdzie nawet nie można się zatrzymać, żeby zrobić zdjęcie bo tereny te są dla nas oczywiście niedostepne ze względów bezpieczeństwa.

P1040992

Dojeżdżamy prawie do końca drogi i coś nam się mapa nie zgadza z umiejscowieniem bocznych dróżek (poza tym zrobiło się tu jakoś dziwnie nieprzyjemnie…..wszędzie „porozstawiane” są wraki samochodów… np. z dziurami po kulach w karoserii, wgnieceniami w szybach…),

P1040990

P1040984

P1040987

więc zawracamy i po drodze w Soldotna wstępujemy do Natural Wildlife Refuge Headquarters, gdzie oglądamy film o łosiach i dowiadujemy się, że za dużo łosi mieszka na Alasce i wilki pomagają utrzymać ich populację pod kontrolą. Rzeczywiście, łosi dużo się tu plącze – nawet dzisiaj jeden prawie na nas wpadł na drodze.

P1050012

Poza tym utwierdza nas w tym tablica przy drodze informująca, że od 1 lipca, czyli w niecały miesiąc, zginęło na tym odcinku drogi 151 łosi.

P1050005

Kolizja taka jest obosieczna, gdyż spotkanie z taką kilkusetkilogramową figurą porównywałabym z kolizją z murem. Posuwając się dalej na południe, zajeżdżamy do cerkwi (Holy Transfiguration of Our Lord Chapel) w Ninilchik. Na cerkiewnym cmentarzu wszystkie nagrobki są otoczone białymi płotkami, które już niestety w większości przypadków wymagają solidnej naprawy. Cały cmentarz zarośnięty jest też wielkimi chwastami, co wręcz uniemożliwia nam przemieszczanie się po terenie.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

P1050029

Kolejny punkt to mierzeja w Homer – światowa stolica halibuta. Ciekawe miejsce. Na wąskim pasie ziemi umiejscowiła się cała turystyczna część miasteczka. Sklepy rybne, biura podróży oferujące „polowania” na halibuta, wypożyczalnie kajaków, kempingi i hoteliki, małe drewniane domki, w których ulokowane są restauracje, bary i sklepiki tworzą przyjemny całokształt miasteczka.

P1050051

P1050213

Zostawiamy auto przy głównej i jedynej promenadzie i spędzamy miły wieczór, siedząc na plaży i obserwując niesamowicie pięknie zachodzące na pomarańczowo słońce.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Dzień 8

Po porannej toalecie w miejskiej łazience idziemy popatrzeć na lokalnych rybaków i ich połowy…..oraz wyskakujące z wody ryby.

P1050175

P1050192

Wyławiają co chwilę srebrne łososie pokaźnych rozmiarów.

P1050184

Uwagę naszą przyciąga brodaty rybak rozmawiający po rosyjsku z młodym chłopakiem, który właśnie wyciągnął z wody wielką rybę. Brodaty George okazuje się przesympatycznym gościem, z którym ucinamy sobie 7-godzinną pogawędkę. George częstuje nas własnoręcznie marynowanym łososiem i daje kawał świeżo złowionej dziś ryby na jutrzejszy obiad. Popijamy sobie piwko i gadamy o Alasce i Rosji. Georgie – prawdziwy kosmopolita, który opłynął cały Pacyfik na kutrach rybackich; urodzony w Chinach jako syn Niemca i Rosjanki, dokąd jego rodzice musieli uciekać w czasie drugiej wojny światowej by chronić swą rodzinę (jako dowód pokazał nam swój chiński paszport!), zamierza już za rok osiąść na odludnej Kamczatce – krainie według niego „mlekiem i miodem płynącej” – i tam założyć firmę budującą drewniane kabinki. Opowiadał nam o schowanych w górach Alaski rezerwach nuklearnych w okolicach Bradley Lake i sposobach połowu łososi i halibutów, o pseudoturystach, którzy płacą słono za chartery wędkarskie i podnieceni, wracają z udanymi połowami. Ciężko się nam rozstawać z Georgem, ale trzeba ruszać dalej. Wyjeżdżając z Homer wpadamy na chwilę do Alaskan Islands and Ocean Visitor Center (95 Sterling Hwy) oferującego nowoczesne interaktywne wystawy. Warto tu spędzić ze 2 godzinki i pochłonąć trochę wiedzy.

P1050220
Kurtka przeciwdeszczowa Eskimosa wykonana z jelit foki

Za budynkiem, krótki szlak wsród drzew prowadzi do miejsca, gdzie można obserwować żurawie (sandhill crane).

Image00117d

Warto też zobaczyć cerkiew Antiochian Orthodox Mission (40875 Woodman Ln, Homer) położoną na wzgórzach miasta.

P1050285

George polecił nam ciekawe miejsce do odwiedzenia – Nikolaevsk. Nie ma go na mapach, nawet w naszym topograficznym atlasie. Jadąc z Homer na północ, drogą nr 1 należy skręcić w North Fork Rd w prawo i jechać około 10 mil, potem skręca się w polną drogę (jest kierunkowskaz) i jedzie nią 2 mile. Na tych terenach zamieszkuje około 3,000 Rosjan – starowierców, którzy osiedlili sie tu po 1968 roku. Można odwiedzić tu cerkiew świętego Nikolasa i w zasadzie nic więcej.

page

Wszystkie starsze i młodsze kobiety ubierają się w długie spódnice i zawijają głowy w kwiaciaste chusty. Domy ozdabiają malowidłami matrioszek. Ciężko tu w ogóle kogokolwiek spotkać na ulicy – może się po prostu chowają przed ludźmi z zewnątrz.

P1050319

P1050320

page1

W cerkwi mieliśmy okazję podejrzeć mszę odprawianą przez popa. Wszystko wyglądało tak, jakby miało miejsce ze 100 lat temu – skromny i tradycyjny wystrój wnętrza, staroświeckie ubiory nabożników, zawodzące śpiewy kobiet i długowłosy brodaty pop. Jedynie kilka nowych samochodów w wiosce daje sygnał, że akcja toczy się w XXI wieku. Wyjeżdżamy w kierunku Anchor Point i dalej 1-ką na północ, mijając jakieś opuszczone domostwa.

P1050322

Śpimy gdzieś przy drodze w aucie.

Dzień 9

Zbieramy rano maliny na śniadanie z rosnących obok naszego noclegu krzaków i ruszamy dalej 1-ką. Skręcamy w lewo w Hope Hwy w kierunku klimatycznej wioseczki Hope. Dużo tu drewnianych kabinek,

P1050381

P1050371

i pełno rybaków i rybaczek wyciągających z wody prawdziwe skarby.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Odwiedzamy małe darmowe muzeum (Hope Sunrise Historical Museum) otoczone pięknymi kolorowymi kwiatami, gdzie pomiędzy rupieciami można odnaleść funkcjonujące do dnia dzisiejszego wynalazki techniki i 50- letnigo Dodge’a jak ten na zdjęciu poniżej.

P1050383

Przygotowujemy łososia, którego podarował nam wczoraj George podduszając go delikatnie w garnku razem z kaszą i szyczpiorkiem……i za chwilę przekonujemy się jak smakuje świeżutka „organiczna” ryba.

P1050369

i obserwujemy orła bielika siedzącego na szczycie wyschniętego świerku nieopodal nas.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Opuszczamy Hope z wielkim żalem, bo bardzo podoba nam się panująca tu atmosfera i jedziemy do Anchorage, gdzie uzupełniamy zapasy winno-jedzeniowe. Następnie suniemy na dalej na północ przy ……niezmieniającej się pochmurnej i deszczowej pogodzie. Eklutna – następny nasz przystanek (mila 26.5 Glen Hwy, zjazd w lewo na Eklutna Lake Road) to bardzo interesujące antropologicznie miejsce, gdzie kultura rosyjska zmieszała sie z atabaskańską. W Eklutna Village Historical Park (wstęp $2.50, ale nikt tego nie sprawdza, więc wchodzimy za darmo) można zobaczyć świątynię św. Nikolasa i około 80 pomalowanych na jaskrawe kolory nagrobków-domków (spirit houses), w których pochowani są prawosławni Indianie.

P1050456

P1050462

Nagrobki-domki w niczym nie przypominają naszego cmentarza – brakuje tu tabliczek z nazwiskiem pochowanego i dlatego też każda rodzina używa innych kolorów do zaznaczenia swoich grobów. Zawierają w swym wnętrzu rzeczy osobiste zmarłego, które mają mu pomóc przejść do życia wiecznego. Cmentarz ten jest przykładem wpływu religii prawosławnej, która wmieszała się w wierzenia Indian na początku XIX wieku po przybyciu Rosjan na Alaskę. Miejsce warte odwiedzenia, ale lokalni mieszkańcy nie są zbyt przyjaźnie nastawieni do nas, więc się wycofujemy, nie drażniąc ich naszą obecnością. Jedziemy do Chugach State Park nad jeziorko Eklutna i tam podziwiamy piękny widok gór, ogrzewajac się przy ognisku rozpalonym bezpośrednio nad jeziorem.

P1050468

Dzień 10

I kolejny raz deszcz niweczy nasze poranne plany– szkoda, bo mieliśmy sobie zrobić kilkumilowy spacerek wzdłuż brzegu jeziorka. Nie che nam się człapać w strugach deszczu po błocie…… Przed dojechaniem do Palmer pogoda jednak się trochę poprawia i zrzucamy w końcu płaszcze przeciwdeszczowe, ciesząc się przebłyskami słońca. Mijamy ciekawe „wysypisko” starych samochodów, gdzie oczywiście zatrzymujemy sie na dłuższą chwilę by „nacieszyć” oko.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

pict0010.jpg

P1050539

P1050541

P1050531

P1050535

Obok Palmer Visitor Center (723 S Valley Way 9am-6pm) jest niewielki ogród, w którym znaleźć można gigantycznych rozmiarów kapustę i inne warzywa w otoczeniu kolorowych kwiatów. Z powodu bardzo długich dni w sezonie letnim rozmiary kapusty dochodzą czasami to nienaturalnie wielkich rozmiarów – a waga tego warzywa może wynosić nawet ponad 60 kg !!!

P1050568

P1050545

Częstujemy się czerwonymi porzeczkami i truskawkami prosto z krzaka i wąchamy kwitnące na kolorowo kwiaty. Następny przystanek to Musk Ox Farm (farma wołów piżmowych) (mila50 Glenn Hwy, $7.50/osoba), gdzie akurat dzisiaj odbywa się piknik rodzinny, więc wchodzimy za darmo. Hodują te zwierzaki ze względu na najcieplejszą na świecie wełnę, a koszt 1 kg materiału (qiviut) z niej wyprodukowanego to ponad $2,000. Po godzinie już nas tam nie ma i rzadziej uczęszczanym objazdem w kierunku Parku Narodowego Denali brniemy po błotnistej drodze przełęczy Hatcher Pass. Jeszcze przed Independence Mine State Park odbija Archangel Road w prawo, gdzie skręcamy. Średnia prędkość na tej drodze to 3 mile/h. Słowo „wyboista” zbyt słabo opisuje jej stan. Ale niezwyciężony Ford Focus radzi sobie z postawionym przez Mundka zadaniem. Widoki, pomimo niskiej mgły, piękne. „Soczysta” zieleń porastająca góry daje poczucie nieskazitelnej czystości wszystkiego dookoła. Niedaleko wyjścia na szlak Reed Lake Trail „rozbijamy” obóz. Mundek znajduje garść sierści niedźwiedziej zawieszonej na pobliskim krzaku. Czyli  gdzieś tu są….. Jest tak wilgotno, że ogniska nie udaje się nam niestety rozpalić. Pozostaje rozgrzanie się herbatą z %. Znowu jest strasznie zimno…chociaż to przecież środek lata.

Dzień 11

Mamy jakiegoś pecha z tą pogodą – leje deszcz, więc po raz kolejny odpuszczamy sobie pójście na szlak. Spędzamy za to kilka godzin w Independence Mine State Park ($5) – opuszczonej kopalni złota, gdzie poza nami grasują tylko bandy świstaków. Zwierzaki te większość swojego życia przesypiają, a jedynie przez 4 miesiące letnie mamy szansę spotkać się z nimi gdzieś na górskim zboczu. Według amerykańskiej tradycji 2 lutego obchodzony jest dzień świstaka……Jeśli w tym dniu świstak wyjdzie z nory, zobaczy swój cień i schowa sie z powrotem do niej, zima będzie trwała jeszcze 6 tygodni. Jeśli cienia nie będzie czeka nas szybka wiosna.

P1050669

Większość budynków tutaj jest w opłakanym stanie i trzeba bardzo uważać stawiając każdy krok….żeby np. nie zapaść się pod ziemię…..

P1050728

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

 

P1050687

P1050709

Z informacji jakie tu znajdujemy dowiadujemy się, że była to druga co do wielkości kopalnia złota na Alasce, działająca do 1950 roku i zamknęta z powodu spadku ceny złota na rynku światowym oraz zmniejszenia się wydajności kopalni.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

P1050708

P1050758

Za Hatcher Pass oglądamy jeszcze stawy bobrowe widoczne wszędzie wzdłuż drogi.

P1050768

Dojeżdżamy do trasy nr 3 i dalej w kierunku północnym jedziemy do klimatycznej, choć miejscami snobistycznej Talkeetny. Na drodze dojazdowej do miasta znajduje się „wodne lotnisko”, gdzie z „bush pilotem” za kwotę $195 można przez 1,5 h polatać nad Denali National Park. Bush pilot to tak naprawdę alaskański taksówkarz…. dowiezie nas wszędzie gdzie chcemy, lądując na jeziorze czy rzece lub w środku pustkowia otoczonego przez dzikie góry. Płacimy za taką usługę jak za przysłowiowe zboże – około $300 za 15 minut lotu….Awionetki są na Alasce praktycznie podstawowym środkiem komunikacji, bowiem wiele małych miejscowości jest odciętych od świata, i nie prowadzą tam żadne drogi.

P1050776

P1050778

P1050774

P1050775

W Talkeetna Denali Visitor Center rangerzy dostarczają wyczerpujących informacji na temat parku narodowego i wspinaczki na McKinley.

P1050788

Można obejrzeć też bardzo ciekawy film o wyprawach na najwyższą górę Ameryki Północnej. Około 600 alpinistów rocznie z sukcesem kończy wspinaczkę na Denali, jak wolą ją nazywać mieszkańcy Alaski. Z Talkeetny trzeba wrócić tą samą drogą do 3-ki, bo mostu na rzece Susitna niestety nie ma. Ponieważ leje non stop, nie za bardzo śpieszy się nam do Parku Denali. Nikłe są szanse na dojrzenie szczytu, co przydarza się zresztą tylko co piątemu turyście dzięki swoistemu mikroklimatowi, który ten potężny monolit wytwarza. Może jutro będzie lepiej. W Trapper Creek odbijamy na zachód w kierunku wioski Petersville. Nie wiemy, co tam jest, ale z mapy wynika, że mogą być ciekawe widoki.

P1050849

I tak grząską drogą toczymy się powolutku, aż do momentu kiedy toczyć się już nie da, bo po prostu droga jest nieprzystosowana dla przesuper antyterenowego Forda Focusa. Wracając z trasy–porażki (bo żadnych ciekawych widoków niestety nie było) łapiemy flaka w kole, ale jest to już kilka mil przed dojazdem do głównej drogi nr 3, więc mkniemy co sił w oponach w poszukiwaniu ratunku. Pytamy na stacji benzynowej, która chyba znalazła się tam cudem i dostajemy nr telefonu do warsztatu D&D oddalonego o 1 mile na północ. To jakiś niesamowity przypadek, że warsztat samochodowy znajduje się na takim odludziu. Warsztat jest już jednak zamknięty, ale przesympatyczna ekspedientka ze sklepu obok dzwoni do właściciela warsztatu na komórkę i dowiaduje się, że zakład otwierają dopiero jutro późnym popołudniem, bo właściciel i jedyny jego pracownik jedzie do Anchorage po zakupy. Trudno, i tak nie mamy wyjścia i musimy tu koczować. Następny serwis pewnie za jakieś 100 czy 200 mil i nie chcemy ryzykować jazdy na zapasówce. Po kilku minutach pani ze sklepu wybiega do nas z najlepszą wiadomością dnia. Zaraz wpadnie na chwilę do warsztatu jego właściciel i przy okazji naprawi naszą oponę ($30). Z powodu deszczowej i mglistej pogody nie jesteśmy w stanie podziwiać widoków z „overlook’ów”. Nocleg spędzamy na parkingu w Parku Stanowym Denali przy temperaturze…. 6°C.

Dzień 12

Tak, jak co poranek budzi nas dźwięk deszczu uderzający w szyby samochodu…. Wjeżdżamy do najbardziej komercyjnego parku Alaski – Denali National Park. Jest tu jak na targowisku albo dworcu autobusowym. Panie z eleganckimi torebeczkami – to typowy ubiór „turystów”. Do „głębi” parku prowadzi jedna główna 92-milowa droga, po której własnym samochodem można dojechać jedynie do mili 14. Dalej albo trzeba wykupić drogi autobus, iść pieszo lub jechać rowerem. Ceny przejazdu autobusem: $36 do końca drogi w Kantishnie (aktualna cena $60), do mili 53 płaci się $19 (aktualna cena $31.25). Autobusy jeżdżą od 5am do 10pm w sezonie letnim. Autobus przystaje co chwilę, więc pewnie można się napatrzyć do woli, nie widzieliśmy jednak, żeby ktokolwiek z niego wychodził. Taka klatka na kółkach. Wszyscy chcą koniecznie zobaczyć niedźwiedzia siedząc w tej klatce. My nie skorzystaliśmy z tej opcji, bo widoczność jest bardzo słaba z powodu prześladującej nas okropnej pogody i z resztą to nie w naszym stylu jeździć z tym komercyjnym pseudo-safari. Po prostu zniechęciła nas sama idea zwiedzania parku ograniczająca swobodę penetracji dzikości. (UWAGA – obecnie opłata za wjazd do parku wynosi dodatkowo $10 od osoby). Z programowej oferty parku warto natomiast zainwestować 40-minut na obejrzenie pokazu muszerskiego (Sleg Dog Demonstration) prowadzonego przez rangerów.

P1050936

Wyścigi psich zaprzęgów są bardzo popularne na Alasce. Najbardziej prestiżowym i zarazem najtrudniejszym z nich jest Iditarod Trail Sled Dog, którego trasa wynosi 1149 mil (1850 km) i biegnie przez totalne dzikości stanu rozpoczynając się w Anchorage a kończąc w Nome (nad morzem Beringa). Do jej pokonania zawodnicy wraz ze swoim zaprzęgiem potrzebują około 10 dni, a zwycięzca otrzymuje nowego pick-upa i nagrodę pieniężną w wysokości 70 tysięcy dolarów, a pies – lider tytuł „Golden Harness„. Tak naprawdę nagroda pieniężna jest dzielona pomiędzy pierwsze 30 miejsc, dzieki czemu zawodnicy otrzymują od 70 tysiecy do 1,000 dolarów w zależności od zajętego miejsca. Zawody odbywają się w marcu, kiedy to odczuwalne temperatury powietrza wynoszą nawet minus 50°C. „Mushers” (poganiacze psów) muszą zmierzyć się nie tylko z przeraźliwie zimnymi temperaturami, do których dochodzi paraliżujący wiatr, ale również z panującymi w tym czasie długimi nocami oraz brakiem widoczności spowodowanej śnieżycami. Muszą przedzierać się przez gęste lasy, zamarznięte rzeki i strome góry. A w ogóle jakim trzeba być twardzielem (lub twardzielką) żeby w tak niskich temperaturach spać w śpiworze na zewnątrz??? Dowiedzieliśmy się też, że psy biegnące w tych wyścigach muszą nosić specjalne buty, żeby nie skaleczyć sobie łap o wystające kawałki lodu.

pagea

Żeby wziąść udział w demonstracji trzeba dostać się do Park Headquarters. O 10am, 2pm, 4pm darmowy autobus przywozi tu turystów zabierając ich z przystanku autobusowego przy Visitor Center. Trzeba stawić się tam około 30 minut przed odjazdem autobusu, żeby zagwarantować sobie w nim miejsce.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Po krótkiej demonstracji pojechaliśmy naszym fordem do Savage River na mili 15 i tam przeszliśmy krótki szlak – pętęlkę wzdłuż potoku (Savage River Loop trail). Szlak raczej nie powalił nas na kolana, więc zdecydowaliśmy się na szybki wyjazd z parkowej drogi.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Wracając z powrotem przy głównej drodze widzieliśmy 2 wielkie łosie, które stały się powodem gigantycznego korku (tzw. animal traffic).

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Jeśli chodzi o „backpacking” w parku (czyli wędrowanie długodystansowe z plecakiem) trzeba oczywiście nabyć pozwolenie na nocleg w terenie i pojemniki „bearproof” na żywność. Są duże limity, jeśli chodzi o wybór miejsca gdzie można rozstawiać namiot. Wyznaczone są sektory, w których można spać i często jest tak, że po przybyciu do parku wszystkie ciekawe miejsca są już zarezerwowane (tak jest właśnie w naszym przypadku). Zatem na nocleg  zmuszeni jesteśmy wybierać mało oryginalne miejsce – parking przy Nenana River w wiosce poza granicą parku (Nenana Canyon Rest Stop).

Dzień 13

Słońce dziś zaświeciło – w końcu!!!. Ale niestety rano czekała nas niemiła niespodzianka – padł nam akumulator, więc tracimy ponad godzinę zanim znajdujemy pomocnego kierowcę z kablami (jump cables) i dobrymi chęciami. Po tej porannym podwyższeniu adrenaliny idziemy „odetchnąć świeżym powietrzem” na Mt. Healy Overlook trail (długość szlaku 6 mil – 4,5 h).

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

P1060300

Warto wspiąć się po stromym szlaku, bo widoki są naprawdę piękne i jest duża szansa zobaczenia McKinley oddalonego o około 80 mil oraz owiec Doll sheeps pasących się na zboczach górskich (nam się niestety to nie udaje…..).

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Na pierwszej mili szlaku rosną pyszne jagody – które zajadamy z wielką radością uzupełniając niedobory witaminy C.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Po tym spacerze opuszczamy park i jedziemy dalej na północ w kierunku Fairbanks. Po drodze mijamy Stampede Road, gdzie zaczynał swoją przygodę Chris McCandless (Historia opisana w książce i filmie pt „Into the Wild”). Następnie miasteczko jakie mijamy to Nenana ….. zalane przez powódź….

P1060345

Ciekawostką są tu porozwieszane na drewnianych rusztowaniach suszące się łososie. Nie mamy jednak odwagi podejść bliżej ze względu na ochroniarza, który pilnie strzeże dobytku swoich właścicieli.

pagess

W Nenana urzekają nas też pięknie ukwiecone domki…..

P1060352

i Visitor Center…..

P1060355

W Fairbanks warto zajrzeć do Informacji Turystycznej i dopytać się o warunki na drodze Dalton Hwy. Dalton prowadzi aż do samego Oceanu Arktycznego na północ. Wszyscy zalecają zabranie 2 zapasowych kół i baniaka na paliwo. Trasa około 500 mil w jedną stronę jest tylko miejscami pokonywana z prędkością przekraczającą 40 mil/h. Średnia prędkość to 25-30 mil/h. Asfalt jest, albo go nie ma i brnie się w maziowatym błocie. Poza tym trzeba uważać na pędzące ciężarówki, którym dla własnego dobra trzeba ustępować z drogi.

P1060558

P1060607

W najlepszym  wypadku popękane szyby, „flaki”, usterki zawieszenia nie należą do rzadkości. Auto po przejechaniu tej trasy wygląda jakby pływało w bagnie przez tydzień.

P1070567

P1070566

Jeśli chodzi o sam dostęp do Oceanu Arktycznego, wygląda to następująco. Każdy może wziąć swój samochód i dojechać nim do Deadhorse. Tam kończy się możliwość samodzielnego podróżowania. Trzeba wykupić 1,5 godzinną  „wycieczkę” (za kwotę $69 za osobę, my w 2008 roku płaciliśmy $38), która daje szansę zobaczenia z bliska baraków mieszkalnych, pól naftowych i oceanu. Nic to specjalnego – ku naszemu rozczarowaniu, żaden godny podziwu widok – ocean jak ocean, żadnych gór lodowych, morsów i polarnych misi, ale jak już człowiek tłukł się 500 mil po wertepach to trudno odpuścić sobie dotknięcie arktycznej wody. Ważne jest, aby 24 godziny wcześniej zadzwonić na nr (866) 659 2368 do Arctic Caribou Inn Oilfield Tours i podać swoje dane w celu weryfikacji. Najlepiej zadzwonić z Coldfoot (połowa trasy) z bezpłatnego automatu umiejscowionego na tyłach restauracji przy stacji benzynowej. Nie ma żadnego problemu z dostaniem miejsc na tę wycieczkę (4 razy dziennie kursują busy i autokary).

Dzień 14

Wyruszamy z Fairbanks o 10 rano z lekkim strachem, czy uda nam się dotrzeć do Deadhorse w całości. Nastraszyli nas w informacji turystycznej, że jechanie osobówką jest bynajmniej niewskazane, i że w razie złapania gumy holowanie kosztuje fortunę, że lepiej wykupić wycieczkę w biurze turystycznym. Lepiej w ogóle mogliśmy nie rozmawiać z nimi na ten temat, bo człowiek nie miałby serca w gardle przez całą drogę. Jeśli chodzi o stacje benzynowe na całym odcinku Dalton Hwy, to nie ma paniki – tak je rozlokowali, że benzyny nie powinno zabraknąć – mowa o oszczędnym osobowym aucie oczywiście. Taszczyliśmy baniak na benzynę, ale nie przydaje się (na szczęście). Na Elliot Hwy przed Livengood na mili 62,5 jest malutka dróżka odchodząca na wschód i warto w nią skręcić (nie ma żadnych znaków!). Jakieś 300 metrów dalej błotnista droga dochodzi do kabinki Fred Blixt.

P1060493

Generalnie 1-dniowy pobyt w niej kosztuje $35, ale opłatę trzeba uiścić wcześniej w Fairbanks, a jeśli nikogo w niej aktualnie nie ma, można skorzystać z noclegu na drewnianym piętrowym łóżku i ogrzać się przy piecyku. Narazie z tego jednak nie korzystamy, bo i nie pora na spanie.

P1060524

Jedziemy dalej i cóż… na mili zerowej Dalton Hwy – do widzenia asfalcie…! Przez następną godzinę pokonujemy niecałe 20 mil.

P1060544

I tak do samego Deadhorse przez kolejne 430 mil asfalt  to pojawia się, to znika, a wraz z nim znika również zielony kolor naszego super Forda Focusa zamieniając się na maziowo-błotnisty. Wzdłuż całego Dalton Hwy biegnie rurociąg alaskański nad lub pod ziemią, zależnie od grubości wiecznej zmarzliny…..i szlaków migracyjnych caribu……tak…tak….  czasami rurociąg musiał zostać umieszczony pod ziemią, by nie przeszkadzać migrującym przez te tereny reniferom.

P1060368

Tak naprawdę rura ciągnie się 800 mil (1290 km) od Prudhoe Bay do Valdez, gdzie ropę ładują do tankowców i wywożą do rafinerii. Ropa pokonuje tą trasę w około 5-6 dni…..Następny nasz postój to jedyny na Alasce most przerzucony przez rzekę Yukon (E. L. Patton Bridge) i Yukon River Visitor Center (na mili 56, 9-6pm VI-VIII) prowadzony przez małżeństwo wolontariuszy, którzy są bardzo przyjaźnie nastawieni do każdego, kto do nich zajrzy. Jukon to najbardziej znana rzeka Alaski (połowa płynie przez jej terytorium a reszta przez Kanadę) oraz największa na terenie północno-zachodniej części Ameryki Północnej. W języku plemiona Gwich’in jej nazwa znaczy „wielka rzeka”….i taka właśnie jest…. Łączna jej długość wynosi 3185 km.

P1060633

Tu należy też dotankować benzynę na truckstopie, bo następna na to szansa będzie dopiero w Coldfoot na mili 175. Cena benzyny jest tu zawrotnie wysoka  – aż $5.78 za galon.

P1060667

P1060727
kwitnące na różowo fireweed – (wierzbówka)

 

P1060760

Na mili 90-tej wspinamy się na Finger Mount, do której prowadzi 1-milowa zatarta ścieżka po grzązkiej tundrze. Spacerujemy zapadając się momentami po kostki w tym grzęzawisku mchów i porostów…..Panuje tu tzw. wieczna zmarzlina (pokrywająca zresztą 2/3 powierzchni Alaski) W miesiącach letnich górna warstwa gruntu (czyli do około 2 metrów) – ulega rozmarznięciu, wskutek czego staje się grząskim bagnem, w głąb którego nie może (z powodu zamarzniętych głębszych warstw) wsiąknąć nadmiar wody. Wieczna zmarzlina przeszkadza również w rozwoju drzew o głębszym systemie korzeniowym, także z powodu niedostatecznej spoistości gleby w miesiącach letnich.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

P1060811

P1060828
Widok z Finger Mt.

P1060835

Jedziemy dalej prowadzeni przez rurociąg……I w końcu jest… 115-ta mila – Koło Podbiegunowe!!!…  i na powitanie chmary atakujących nas komarów.

P1060854

Tablica z napisem Arctic Circle, na której tylnej stronie wyryte jest kilka podpisów m.in. naszych rodaków, jest obiektem foto numer 1 na tej trasie. Ponieważ jest już późno, rozbijamy namiot na pobliskim darmowym kempingu, gdzie wśród dziabiących komarów i padającego deszczu udaje nam się – o dziwo – rozpalić ognisko, w którym smażymy sobie bułki z żółtym serem. „Grubo” po północy zatrzymuje się przy nas samochód, a w nim dwie Hiszpanki z wielkim przerażeniem na twarzy. Jechały przez ostatnie dwie godziny w totalnych ciemnościach śledząc światła ciężarówki i są wykończone tą przygodą. Nie chciały nawet dołączyć do naszego ogniska i powiedziały tylko, że jutro o świcie wracają z powrotem do Fairbanks. Miały cztery zapasowe koła, bo ich też porządnie nastraszono co do jakości drogi.

Dzień 15

Rano wypogodziło się trochę ……..na szczęście. Zwijamy przemoczony namiot i ruszamy dalej.

P1060899

Wredne komary nie dają nam spokoju. Nawet spreje na insekty nic tu nie pomagają….. uodporniły się na nie przebrzydłe bydlaki. Jedziemy dalej przez totalne odludzia …. podziwiając zmieniającą się rzeźbę terenu, która zdecydowanie staje się tu bardziej górzysta.

P1060932

P1060949

Zatrzymujemy się w Coldfoot w Visitor Center (bardzo ciekawe wystawy! 10am-10pm VI-VIII), gdzie uzupełniamy zapasy wody i jemy własnoręcznie przyrządzony przepyszny makaron z sosem z torebki z dodatkiem groszku konserwowego z puszki oczywiście. Ależ to smakuje….!. Tankujemy i dzwonimy do Arctic Caribou Inn, by zrobić rejestrację na wycieczkę. Knajpa na stacji raczej nie zachęca do zjedzenia czegokolwiek, chociaż warto wiedzieć, że jest to najbardziej na północ wysunięte miejsce w USA (55 mil na północ za kołem podbiegunowym), gdzie można napić się piwa. Coldfoot zostało zbudowane w 1970 roku jako tymczasowa osada dla 260 robotników pracujących przy budowie drogi i 450 robotników budujących rurociąg alaskański….i tak stoi do dziś, będąc przystankiem dla strudzonych kierowców ciężarówek i turystów. Droga za Coldfoot jest już znacznie gorszej jakości, więcej jest dziur i wystających kamieni.

P1060986

Strachem napawa nas przejazd przez przełęcz Atigun (mila 242) z jednego powodu – pędzących ciężarówek.

P1070057

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA
Również i takie „oversize” pojazdy można spotkać na przełęczy Atigun…..

Rozpędzają się przed wjazdem na przełęcz tak bardzo, że obserwując je w lusterku po prostu widzimy tumany kurzu, grzecznie więc zjeżdżamy na pobocze i zamykamy oczy.

P1070146

Jak nas mają zmiażdżyć, to nie chcemy tego widzieć.

P1070121

P1070131

Za milą 287 co chwilę porozstawiane są obozy myśliwych polujących na caribou.

P1070178

Jest zimno i mgliście, ale i tak mamy szansę wypatrzeć co chwilę pędzące stada reniferów. Zresztą nie jest to zbyt trudne, zważywszy na fakt, że na Alasce żyje więcej tych zwierząt niż ludzi.

P1070185

Za milą 300 oczom naszym ukazuje się stadko wołów piżmowych – jakież one są piękne…… Gryzą fioletowe kwiatki w spokoju i nawet na nas nie zwracają uwagi.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Obserwujemy je przez prawie godzinę, co chwilę tylko zakłócani przez pędzące ciężarówki obryzgujące mazią błotnistą nasz samochód. Śpimy skuleni w śpiworach w samochodzie (na mili 334) w miejscu zwanym przekornie Happy Valley.

Dzień 16

Wyjeżdżamy o 9 rano i oczywiście towarzyszy nam mgła i siąpiący deszcz. Po kilku milach spotykamy znowu pasące się przy drodze woły piżmowe.

Image00140g

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERAKONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

I w końcu o 12.30 pm docieramy do naszego celu – Deadhorse. Wycieczkę mamy zarezerwowaną na 5pm, ale bez żadnego problemu udaje się nam ją przesunąć na 2pm. Okazuje się, że wcale nie musi minąć całe 24h od momentu zarejestrowania zanim wpuszczą nas na pokład superbusa. Wycieczka startuje w sali „kinowej”, gdzie pan przewodnik sprawdza obecność i dokumenty tożsamości. Potem pan puszcza film propagandowy o złożach i wydobyciu ropy naftowej na Alasce, a następnie kieruje nas do busika i ruszamy – (za drobną opłatą $38, obecnie kosztuje ta przyjemność $69) – by zobaczyć Ocean Arktyczny położony 4 mile dalej. Zdjęcia zamieszczone poniżej pokazują główne „atrakcje” wycieczki, jakie mieliśmy okazję podziwiać z okien busika.

P1070251

P1070271

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

P1070252

P1070327
A oto ocean Arktyczny w całej okazałości…….

Z ciekawostek można wspomnieć o zarobkach pracowników – wahają się od $50,000 do $200,000 rocznie. Przylatują oni na 2 tygodnie, a następne 2 spędzają w domu. Obowiązuje bezwzględna prohibicja w całym Prudhoe Bay. Jeśli kogoś złapią nawet z zamkniętym alkoholem przewożonym w bagażniku, traci pracę na zawsze!!! Po półtoragodzinnej wycieczce, bez żadnych większych wrażeń krajbrazowych, wracamy z powrotem do hotelu Arctic Caribou, gdzie bierzemy w końcu prysznic (bezpłatnie na korytarzu w głównym holu po lewej stronie). Wszystkie budynki mieszkalne dla robotników i turystów są po prostu zwykłymi metalowymi kontenerami postawionymi na ziemi ….a to przede wszystkim z powodu wiecznej zmarzliny, która znacząco utrudnia wznoszenie budynków. Oparcie fundamentów na zmarzlinie powoduje stopniowe wtapianie się budynku i osiadanie, nieraz o kilka metrów. Kontenery jak widać dają sobie doskonale z nią radę.

P1070375

Tankujemy za bagatela….$5.40/galon i o 6 wieczorem wyruszamy w drogę powrotną.

P1070387

Po 145 milach jazdy padamy zmęczeni na nocleg gdzieś w zatoczce przy drodze.

P1060630

Dzień 17

Zimno, jak co dzień. Ruszamy z kopyta podziwiając urocze krajobrazy górskie i towarzyszący nam nieodłącznie rurociąg …..oraz rozpędzone ciężarówki.

P1070469

P1070495

P1070511

Zatrzymujemy się dopiero w Wiseman (mila 189) – miasteczku drewnianych „rozsypujących się” chatek (z umiejscowionymi na dachach bateriami słonecznymi!!!). Witają nas tu bandy ujadających psów. Przy domach ustawione są tabliczki z informacją by uszanować prywatność ich właścicieli. Staramy się więc (będąc jedynymi odwiedzającymi to miejsce) by nasza obecność nikogo nie rozdrażniła… chociaż lokalnym psom zdecydowanie nie przypadł do gustu nasz spacer pomiędzy domostwami.

P1070555

P1070551

Według przewodnika mieszkają tu 24 osoby, ale my nie spotykamy nikogo. Lokalne ogłoszenie wyryte w drewnianej desce informuje, że można tu nabyć skóry wilka, rosomaka i rysia.

P1070544

P1070546

P1070536

P1070540

Wyjeżdżamy i zatrzymujemy się 30 mil dalej na tankowanie (w Coldfoot). W celu „rozprostowania kości” robimy sobie krótki spacerek wokół Visitor Center i po starym cmentarzu pionierów.  Zaraz po przejechaniu koła podbiegunowego naszym oczom ukazuje się lśniąca w całej okazałości tęcza.

P1070596

P1070679

I tak po następnych kilku godzinach brnięcia w błociomazi docieramy do Elliot Hwy, gdzie na mili 62,5 „zakradamy” się do Fred Blixt Cabin, upewniając się, że nikogo tam nie ma i z wielką radością postanawiamy przekoczować tam do rana. Mundi rozpala ognisko, a ja gotuję obiadokolację w postaci kaszy i sosu z torebki. Przenosimy później palące się deski z ogniska do pieca w środku chatki i napalamy w nim do chwili, aż gorąco daje przyzwolenie na sen.

Dzień 18

Po śniadaniu ruszamy żużlową Elliot Hwy w kierunku Manley Hot Springs.

P1070742

P1070748

Po 3,5 godzinach jazdy docieramy do gorących źródeł ulokowanych w szklarni (czynne 8am – 9pm, przebieralni i toalet brak). Należą one do bardzo miłej staruszki mieszkającej nieopodal na wzgórzu. Wstęp kosztował $5 i nie mieliśmy  żadnego limitu czasowego na pluskanie się w gorącej wodzie. Obecnie opłata wynosi $5 za każdą godzinę wymaczania.

P1070771

Mieliśmy szansę spędzić tam 5 godzin zupełnie sami, wylegując się w betonowych wannach i podgryzając winogrona wiszące nam nad głowami.

P1070772

P1070762
kot szklarniowy wsuwający upolowaną myszkę

Spokój zakłócają nam trzy dziewczyny należące do świadków Jehowy, ale zniechęcone brakiem zainteresowania z naszej strony, szybko opuszczają szklarnię. Jest to najcieplejsze miejsce, w jakim dotąd przebywaliśmy na Alasce. Z wody wychodzimy dopiero w momencie, gdy nasze białe i pomarszczone palce są już tak odmoczone, że niebezpiecznie byłoby pozostać tu dłużej. Zresztą, przybywają nowi wakacjusze, więc czas na nas.Wyjeżdżamy z Manley Hot Springs, mijając po drodze lokalne wodne minilotnisko.

P1070755

Wracając Elliot Hwy, po prawej stronie drogi ukazuje się McKinley!!!

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERAKONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Lśni w zachodzącym na czerwono słońcu i powala nas po prostu na kolana!!!. Oto przed nami najwyższa góra Ameryki Północnej cała w bieli.

Image00156t

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Drogę przebiega nam kilka łosi, a także ryś….to tak do dopełnienia całokształtu niesamowitowści tej chwili!!!!!.

P1070798

Nocujemy znowu w kabince (Fred Blixt Cabin), ale tym razem próba rozpalenia w piecu kończy się niefortunnie dla Mundka. Błąd w sztuce i paliwko bucha paląc wszystkie włosy na jego ręce i zabarwiając ją na kolor czerwono-czarny. Na twarzy pozostają tylko skruszone i śmierdzące kawałeczki brwi i brody. Maść na oparzenia i zimna woda dają tylko nieznaczną ulgę.

Dzień 19

Sprzątamy po sobie chatkę i ruszamy dalej na południe i odbijamy (w osadzie Fox) na Steese Hwy (nr 6) w kierunku wschodnim. Wcześniej przed zjazdem trzeba koniecznie zatankować na truckstopie (Hilltop restaurant and marketplace). Mijamy po drodze Old Fe Gold Camp świece pustkami, a była to kiedyś tętniąca życiem restauracja i hotel.

P1070912

Czyżby to oznaki recesji? Zatrzymuemy się przy Chatanika Lodge,

P1070916

skąd poprzez pokopalniane haldy spacerujemy w kierunku wielkiej przemysłowej koparki złota (gold Dredge) znajdującej się po przeciwnej stronie co lodge…..

P1070918

Tu też spotykamy poszukiwaczy złota „panningujących” w strumieniu…..

P1070921

Podjeżdżamy dalej (około 70 mil) i idziemy szlakiem Pinnell Mountain do Top Mountain, co zajmuje nam jakieś 3 godziny w obie strony (pokonujemy tylko jego część, bo cała długość to 24 mile).

P1070923

Szlak jest grząski i miejscami poukładane są na nim deski, co pomaga znacznie w maszerowaniu. Pełno tu myśliwych tropiących caribou, bo to właśnie w okresie od połowy lipca do połowy września olbrzymie herdy reniferów migrują tędy przekraczając spektakularnie Steese Hwy. Kilka mil dalej „zdobywamy” Eagle Summit (najwyżej położony punkt wzdłuż tej trasy – wysokość 1,113 m.n.p.m).

P1070997

P1080035

Z ciekawostek zoologiczno – ornitologicznych na 140 mili (w miejscu wodowania kajaków) spotykamy bobra pływającego po rzece, a zaraz potem sowę siedzącą na świerku.

P1080058
W tym jeziorku pluskał sie bóbr… ale uciekl jak próbowalismy go sfotografować….

Dojeżdżając do Circle widzimy kilku Innuitów krzątających się wśród swoich zbitych z desek domostw. Bieda i nędza to 2 słowa doskonale opisujące to miejsce. Aż strach nas oblatuje, bo poza nami nie ma tu ani jednego „białego” człowieka. Wszystko jest dosłownie zabite dechami – sklep, niedokończony motel i bar.

 

P1080083
Jedyny „cywilizowany” budynek w Circle

Parę starych pojazdów to namiastka cywilizacji. Wrogo nastawione, szczekające na nas psy dają nam wyraźny znak, że nie jesteśmy tu miłe widziani…..Dawno temu poszukiwacze złota założyli tutaj osadę myśląc, że jest ona usytuowana dokładnie na kole podbiegunowym, stąd nazwa Circle (koło podbiegunowe)…..a w rzeczywistości miejsce to jest położone prawie 80 km na południe od koła podbiegunowego.

P1080051

P1080080

Ostatecznie zachód słońca nad Jukonem daje nam znak, że pora się stąd wynosić.

P1080101

P1080108

Dzień 20

Znowu pada deszcz, ale już się do niego przyzwyczailiśmy. W mieścinie Central zauważamy wielkich rozmiarów kozły przywiązane sznurami do starych samochodów….i zepsutych lodówek…….

P1080048

Obok pasące się konie i nieczynne muzeum kopalnictwa, gdzie wdrapujemy się na zeszrotowane pordzewiałe koparki, traktory i piece parowe .

P1080136

P1080141

P1080140

Odbijamy w boczną drogę do Circle Hot Spring (na południe), ale po przejechaniu 8 mil zastajemy tylko informację, że resort jest zamknięty z powodu braku funduszy….. A szkoda, bo gorąca kapiel dobrze by nam zrobiła.

P1080131

P1080132

Zawracamy więc i tą samą drogą wracamy do Central, i następnie kolejne 120 mil pokonujemy praktycznie bez przystanku do Fairbanks, podziwiając tylko po drodze krajobrazy tundry i tajgi barwnie ukwiecone wierzbówką.

P1080150

Po dotarciu do Fairbanks i zakupach w Walmarcie i Fred Meyers zwiedzamy rzymsko-katolicki kościół Immaculate Conception i Pioneer Park pełen drewnianych chatek – galerii i pamiątek z czasów gorączki złota. Fairbanks słynie przede wszystkim z faktu przez większość zimowych dni można tu obserwować zorze polarne.

P1080233

P1080215

P1080201

P1080182

Pioneer Park został wybudowany w 1967 roku by uczcić stuletnią rocznicę zakupu Alaski od Rosji. Spaceruje tu dużo ludzi, i jest to ich chyba największe ich skupisko jakie spotkaliśmy podczas naszej podróży.

P1080185
„Wszedł do autobusu człowiek z liściem na głowie…..”

P1080228

Zresztą nie ma się czemu dziwić bo park jest naprawdę przyjemnie zagospodarowany i dostacza wielu cennych informacji, jakie można znaleść na wystawach umiejscowionych (w stylizowanych na epokę gorączki złota) budynkach. Cytuję jedną z nich: „Prostytucja we wczesnych latach 1900-nych była w Fairbanks złem koniecznym, bo przecież było tu tak wielu samotnych mężczyzn. Prostytucja była dozwolona dla górników i innych samotnych panów, ale kategorycznie zabroniona dla służb militarnych pod groźbą surowych kar. Dzielnica czerwonych latarni była oficjalnie zarejestrowana i panie w niej pracujące nie mogły pracować poza jej granicami również pod groźbą wysokiej kary. Dzielnica ta oficjalnie istniała do lat 50-tych XX wieku”. Potworna burza przerywa nasz spacer, pakujemy się więc do auta i uciekamy w kierunku Chena Hot Springs (Chena Hot Springs Road na wschód). Po obu stronach drogi pasą się łosie, a jeden z nich mało nie wpadł nam pod koła – trochę nas to wystraszyło, zwalniamy więc do minimum i wleczemy się 25 mil/h rozglądając się bacznie dookoła.

P1080400

Zjeżdżamy na mili 48,9 na parking, gdzie rano zamierzamy udać się szlakiem na przedziwne skałki Angels Rock. Mundi od razu atakuje tlące się jeszcze po weekendowych turystach ogniska (sztuk 2) i tak przesiaduje do 3 rano, obserwując igraszki bobra w rzece. Ja, zrażona deszczem, smacznie chrapię w aucie.

Dzień 21

Szlak Angels Rock powitał nas pysznymi malinami, rosnącymi tuż na jego początku. Z pełnymi brzuchami i również pełni energii po ich spożyciu wdrapujemy się na punkty widokowe, oferujące panoramę granitowych ostańców otoczonych soczystą zielenią lasów. Mamy też szansę opalić trochę nasze buzie bo w końcu wyjrzało słońce, dając wielkiego „optymistycznego kopa” naszej wędrówce.

P1080335

P1080304

P1080380

P1080329

Dystans 3,7 mili pokonujemy w 3 godziny i pełni wrażeń jedziemy dalej, obserwując pasące się wzdłuż drogi łosie.

pageyhh

Chena Hot Springs okazuje się strasznie komercyjnym miejscem i nie zamierzamy tam spędzać więcej niż godzinę (kąpiel wśród tłumów kosztuje $10).

P1080407
strumyk wypływający z gorących źródeł

Jemy drugie śniadanie i wracamy w kierunku Fairbanks małym objazdem przez North Pole, gdzie odwiedzamy Świętego Mikołaja i jego trochę tandetny sklepik pełen bąbek, choinek, porcelanowych figurek….i listów od dzieci proszących o prezenty na gwiazdkę. Przed budynkiem pasą się renifery, wyjadające obiadki z plastikowych misek.

P1080418

P1080431

pagekkk

po czym jedziemy do Ester – miasteczka-widma – które straszy pozamykanymi barami, sklepikami i hotelami (dosłownie zabitymi dechami).

P1080438

Na zewnątrz robi się szaro i oberwanie chmury zmusza nas do zjechania z drogi, bo widoczność staje się minimalna. Przynajmniej domyło nam samochód z błota zebranego na Dalton Hwy. Dojeżdżamy już po zmierzchu do parkingu obok Denali National Park (Nenana Canyon Rest Stop) (gdzie tydzień wcześniej padł nam akumulator) i tam urządzamy sobie nocleg, obserwując imprezujących przy ognisku amerykańskich małolatów, członków lokalnego rafting-klubu.

Dzień 22

Wstajemy raniutko, i jeszcze pośród gęstej mgły, docieramy do Cantwell, gdzie skręcamy (na wschód) w Denali Hwy (droga nr 8) jedną z najbardziej spektakularnych tras Alaski (długość 134 mile). Denali Hwy otwarta jest tylko przez 4 letnie miesiące w roku.

P1080533

Prowadzi podnóżem Pasma Alaskańskiego (Alaska Range), a pejzaże są iście fotogeniczne.

P1080653

P1080617

P1080546

Niestety nawierzchnia jest szutrowa (w prawie 90%) i raczej kiepskiej jakości, co zmusza nas do „tłuczenia się” ze średnią prędkością 20 mil/h.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Po drodze widać lodowce i skłębioną w chmurach Hayes Mountain.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Słysząc odgłos trąbienia, lokalizujemy na jeziorze dwa łabędzie z podgatunku Trumpeter. Mijamy też co chwila siedzące na czubkach drzew i wypatrujące swoich ofiar –  orły bieliki.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

W końcu docieramy do kempingu Tangle Lake. Noclegi są tu bezpłatne, ale i niewiele już wolnych miejsc do rozstawienia namiotu. Znajdujemy o dziwo świetne miejsce obok rzeki i rozpalamy ognisko smażąc grzanki i rozgrzewając się winkiem. Rozbijamy w końcu namiot, zamykając szczelnie w aucie wszystko poza nami i śpiworami…..(by nie zwabić niedźwiedzi do naszego obozowiska).

P1080795
Regulamin kempingu

Dzień 23

Wyruszamy dopiero około 11 rano, korzystając ze słońca, które służy nam do wysuszenia przemoczonego namiotu.

P1080689
Tangle lake – widok z kempingu

Wśród ośnieżonych szczytów Alaska Range trasa prezentuje się bardzo widowiskowo. Niewielu turystów podróżuje tą trasą, w przeciwieństwie do Alaskańczyków, którzy rozstawiają tu swoje obozowiska na cały okres letni, by mieć dobrą bazę wypadową na poranne polowania czy połowy łososi i pstrągów.

P1080799

W Paxson kończy się 135-milowa trasa i wskakujemy na 4 (Richardson Hwy), kierując się na północ.

P1080809

W Delta Junction (koniec Alcan Hwy) tankujemy, odwiedzamy Visitor Center (8am-8pm lato, mila 1422 Alcan Hwy) i skręcamy w kierunku Tok na 2 (Alcan Hwy).

pagelll

Nazwa Alkan highway powstała z połączenia słów Alaska i Canada, przez które to terytoria biegnie trasa (o długości 1422 mil). Znajdujemy perfekcyjne miejsce na nocleg (25 mil przed Tok) – jeziorko Jan – otoczone krzakami uginającymi się od słodkich malin, którymi napychamy nasze spragnione owoców wygłodniałe brzuchy.

P1080910

Przy ognisku nasłuchujemy koncertu kaczek zwanych nurami (Arctic Loon). Dołącza do nas para Amerykanów- twardzieli podróżujących na rowerach.

Dzień 24

Wczesnym rankiem zajeżdżamy do Tanacross – wioski Indian – gdzie rozpadające się domy i panujący nieład nie zachęcają do pozostania tu dłużej niż 5 minut.

P1080946

P1080947

Zakradamy się cicho na lokalny mały cmentarz by zrobić kilka zdjęć (z ukrycia…by nie drażnić lokalnej społeczności) kolorowym nagrobkom – domkom.

P1080944

P1080943

Po śniadaniu w parku „miejskim” w Tok odwiedzamy Visior Center (8am-7pm), gdzie odbywa się msza babtystyczna i gra lokalna rock’owa kapelka. Zajadając darmowe pączki popijane kawą oglądamy wystawy i zabieramy kilka ulotek. Panie tam pracujące są niezmiernie pomocne i miłe w udzielaniu nam informacji. Suniemy w kierunku Chicken po Taylor Hwy (długość 161 mil), mijając spalone kikuty drzew zatopione w czerwonych wierzbówkach (fireweed). Jest to roślina, która jako pierwsza pojawia się na pogorzeliskach, a jedynym jej wymogiem jest duża ilość światła, dzięki któremu rozrasta się w zaskakująco szybkim tempie, pokrywając olbrzymie tereny wypalonego lasu czy łąki.

P1080992

Można tu spotkać wiele pasących sie łosi, które są łatwo widoczne przechadzając się pomiędzy kikutami wypalonych drzew.

P1090013

W Chicken (mila 64) warto zajrzeć na piwko do Chicken Creek Cafe, gdzie pośród kaszkietówek z całego świata zawieszonych na suficie powiewa dumnie polska flaga.

P1090023

P1090034

Mieszka tu 21 osób i …. 3 kury. Jest kemping, kabinki, wypożyczalnia kajaków i możliwość przemywania (panning’owania) złota. Na kempingu Chicken Gold Camp można z bliska pooglądać wielką koparkę złota – zwaną Pedro Dredge…..(służącą do szukania złota na masową skalę).

P1090044

P1090043

i załatwić swoją potrzebę w przybytku w zależności od preferencji….

P1090040

Tuż za Chicken (w kierunku Eagle) kończy się asfalt, a kamienista i błotnista droga miejscami jest bardzo wąska, co jest szczególnie niebezpieczne na zakrętach biegnącymi nad przepaściami. Samo Eagle jest przyjemną i klimatyczną starą osadą ulokowaną nad Jukonem.

P1090155

Pełno tu drewnianych chatek i rozklekotanych samochodów, pamiętających chyba czasy prezydenta Kennediego.

P1090161

P1090162

P1090100

P1090172

Zaglądamy w każdy kąt wioski, bo mamy tu do spędzenia kika godzin, zamierzając spędzić noc w wypatrzonej wcześniej zatoczce nad Jukonem.

P1090163

P1090177

P1090130

Przez 70% roku droga tu prowadząca jest zamykana i Eagle traci kontakt z cywilizacją. Chociaż słowo cywilizacja jakoś nie pasuje w ogóle do tego miejsca……

P1090102

Późnym wieczorem udajemy się na nocleg z panoramą na pędzący z zawrotną prędkością Jukon, u podstawy klifu, zamieszkałego przez sokoły wędrowne. W oparach ogniska kontemplujemy chwilę i zapadamy w głęboki sen.

Dzień 25

Wyjeżdżamy wczesnym rankiem spokojnie wlokąc się 5-ką do Chicken…..

P1090201

P1090252

Po powrocie do Tok (z sercem w gardle, bo na rezerwie benzyny)….mijamy z przerażeniem spaloną stację i tankujemy do pełna na kolejnej funkcjonującej nieopodal pogorzeliska.

P1090320

Skręcamy w 1-kę (czyli Glenn Hwy- Tok Cutoff) w kierunku Wrangell-St. Elias National Park.

P1090367

Po drodze zahaczamy o osadę Mentasta, czego nie polecam robić (jedna wielka rupieciarnia i wrogo patrzący się na nas mieszkańcy).

P1090375

P1090382

Kilka orłów bielików daje się zauważyć z drogi, więc przystajemy co chwilę, żeby nacieszyć się ich widokiem. Nocujemy przed Rangers Station przy Nabesna Road zaszyci w małej leśnej zatoczce.

Dzień 26

W Slana Ranger Station Parku Narodowego Wrangell-St Elias (czynne 8am-5pm) (zajrzeć koniecznie) dowiadujemy się, że Nabesna Road jest przecięta potokami w trzech miejscach i że nie ma niestety nad nimi mostów. Ranger powiedział nam, że wczoraj po opadach stan wody był bardzo wysoki i nie rekomenduje takim autem jak Ford Focus przejazdu również dzisiaj. Zasmuca nas to trochę, ale jedziemy dalej, podziwiając widoki ośnieżonego szczytu Sanford…..

P1090470

i wulkanu Mount Wrangell. Po drodze (na mili 13) rosną miliony krzaków jagodowych i tylko hordy komarów strzegą dostępu do nich.

P1090461

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

W ciągu 20 minut mam pełną menażkę jagód, fioletowe usta i języki od ich jedzienia. Witamina C w postaci naturalnej uzupełnia naszą skromną dietę na Alasce. W mapce parku znajdujemy informację o możliwości noclegu w chatce Viking Cabin (mila 22,5) – o dziwo!- jest jednak słaby zasięg i udaje nam się telefonicznie zarezerwować ją na dzisiejszy wieczór (bezpłatnie (907) 822-7253. Jadąc dalej Nabesna Road ( w kierunku południowo – wschodnim) napotykamy pierwszy strumień na naszej drodze – faktycznie prąd jest zbyt silny jak na naszego „terenowego” Focusa,

P1090518

więc rezygnujemy z próby i wybieramy się za to na szlak Caribou Creek Trail (8 mil – 4,5 h).

P1090541

Szlak jest błotnisty i miejscami bagnisty, trzeba do tego jeszcze pokonać rwący potok w dwóch miejscach.

page

Rośnie tu dużo jagód, więc nie trzeba brać suchego prowiantu. Podsumowując po przejściu tych 8 mil, nie jesteśmy pod jakimś wielkim wrażeniem widoków…..W drodze powrotnej spotykamy dwóch rangerów idących na poszukiwanie wilczych śladów. Jeden z nich chwali się, że jego kolega leśnik był w Polsce na „wymianie” i pracował w Tatrzańskim Parku Narodowym, co bardzo sobie chwalił, nazywając Tatry miniAlaską. Podjeżdżamy kawałek -i parkujemy auto w zatoczce (na mili 22,5), zabieramy niezbędne rzeczy i ruszamy w poszukiwaniu kabinki Viking oddalonej o około 0,5 mili od głównej drogi. Buty zapadają się nam w gąbczastym podłożu i potwornie gryzą komary. Trochę problemu sprawia nam odnalezienie kabinki, bo kilka ścieżek odchodzi w różnych kierunkach i nie ma tu żadnych kierunkowskazów. Gdy już ją znajdujemy – zgodnie stwierdzamy, że ta kabinka to dla nas wielka petarda i najbardziej klimatyczne miejsce na nocleg na Alasce!!!!.

P1090600

P1090599

W środku piec, piętrowe łóżka, huśtawka, beczka z wodą, drewniany stół i ławy, a do tego za chwilę ognisko rozpalone na zewnątrz przez Mundiego Vikinga i herbata z rumem tworzą niezapomniany nastrój.

P1090612

P1090596

Temperatura spada do 5°C na dworze, a w środku po nagrzaniu pieca jest około 25°C. I w końcu jest nam gorąco!!!!

Dzień 27

Po sprzątnięciu chatki i obfitym porannym posiłku wyruszamy dalej jadąc Nabesna Road, mijając po drodze ośnieżone pasma górskie.

P1090654 Podjeżdżamy do pierwszego strumienia przepływającego przez naszą drogę….i podejmujemy ryzyko. Stan wody wydaje się bez zmian (od wczoraj)– no ale zgodnie z zasadą jest ryzyko, jest zabawa – przemierzamy pierwszy strumień (Trail Creek). Razem z nami przejeżdżają dwa inne samochody, co dodaje nam pewności, że w razie czego możemy liczyć na pomoc. Drugi strumień –  Lost Creek okazał się znacznie płytszy niż pierwszy, a trzeci zanikł całkowicie…..w jego miejsce jakiś spychacz rozgarniał kamienie formując drogę.

P1090683

Zostawiamy auto w miejscu wyjścia na szlak Skookum Volcano i ruszamy na 6,5-milową pętlę. Pierwsza część szlaku jest dobrze oznaczona, a spacer umilany jest przez dzikie czerwone porzeczki, które podgryzamy co chwila piąc sie w górę.

 

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Po wyjściu z wierzbowych zarośli i dotarciu do strumienia, „faktycznego” szlaku już nie ma i trzeba śledzić kopczyki ułożone z kamieni idąc w górę potoku.

P1090776

Na poziomie tundry często gubimy wieżyczki i w efekcie na przełęcz wchodzimy chyba najbardziej stromym podejściem. Podczas całego dnia nie spotykamy na szlaku nikogo, co wcale nam nie przeszkadza, a wręcz dodaje uroku dzikości temu miejscu. Widok z przełęczy jest wręcz oszałamiający – wszystko dookoła wygląda jak krajobraz księżycowy.

P1090871

P1090810

P1090823

P1090788

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

 

P1090877

P1090884

Zejście z przełęczy nie należy do najłatwiejszych i jest to w 100% śledzeniem wyschniętego koryta rzeki roztopowej. Nie ma już kopczyków, a koryto czasami się rozdziela, ale my toczymy się dzielnie razem z kamieniami w dół. Mieliśmy wielokrotnie wrażenie, że błądzimy np. gdy trzeba było przedzierać się przez gęste wiklinowe zarośla. Podczas zbiegania w dół, podknęłam się o kamień i dosyć konkretnie zraniłam w nogę, ale na szczęście kości pozostały całe, chociaż wtedy nie byłam tego taka pewna. Żółtofioletowy siniak i rany na moich kończynach wyglądają, jakby przejechał po nich zaprzęg z saniami. Kuśtykając, doszłam tak do Nabesna Road i dalej jeszcze 1,5 mili szutrową drogą do auta, padając tuż przed nim z wycięczenia.

P1090911

Jedziemy jeszcze do samego końca Nabesna Road (mila 42), gdzie właśnie ktoś przyleciał samolocikiem z zakupami do małego pensjonaciku.

P1090919

Droga zamknięta jest za milą 42, a dostęp do jej kontynuacji mają tylko właściciele lokalnej kopalni złota.

P1090925

Wracając spotykamy znów tych samych rangerów i dzielimy się naszymi wrażeniami ze szlaku Skookum Volcano. Śpimy w okolicy Wrangell St Elias NP Headquarters Visitor Center (8am-6pm, mila 106 Richardson Hwy). Komary tną, a deszcz jak zwykle siąpi.

Dzień 28

Wrangell St Elias National Park Headquarters Visitor Center prezentuje się znakomicie z nowoczesnymi wystawami i muzeum. Oglądamy z zaciekawieniem model fish wheel (zwany też salmon wheel)- czyli urządzenia służącego do (dosłownie) nabierania łososi z rzeki. Przypominające koło mlyńskie fish wheel kręci się napędzane siłą prądu wodnego i nabiera ryby (wielką łopatą wykonaną z drucianej siatki), nastepnie ryby wpadają do zbiornika umiejscowionego przy „rybnym kole”. W ten właśnie sposób Indianie stają sie posiadaczami zapasów żywności na długie miesiące zimowe.

P1080073
fish wheel – fotka zrobiona w Circle

Uciekamy dalej w kierunku Valdez drogą nr 4 (Richardson Hwy). Po drodze „wspinamy się” na lodowiec Worthington (mila 48).

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERAKONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Przez 3 godziny penetrujemy obrzeża lodowca, patrząc z zazdrością na maszerujących po jego grzbiecie piechurach uzbrojonych w raki i liny.

P1100079

P1100091

P1100204

Pełni wrażeń ruszamy dalej 4-ką w stronę Valdez zatrzymując się 13 mil dalej przy głównej drodze, żeby zobaczyć Old Railroad tunnel (Keystone canyon). W roku 1905 praca nad kopaniem tego tunelu została rozpoczęta, w celu utworzenia krótkiej lini kolejowej łączącej wybrzeże z bogatymi pokładami miedzi w niedalekich górach. Niestety pomiędzy 9 rywalizującymi ze sobą kampaniami wywiązały się dosłownie „walki zbrojne” poprzedzające wcześniejsze kłótnie i budowy nigdy nie zakończono.

P1100269

P1100273

Dosłownie milę dalej, parkujemy przy głównej drodze i podziwiamy wodospad Bridal Veil wpadający z wielkim hukiem do Lowe River.

pagettt

Dalej przez Thomson Pass zatopiony we mgle dojeżdżamy do Crooked Creek Information Site (mila 0.9 Richardson Hwy), gdzie z platformy widokowej podziwiamy ikrzące się łososie.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Są tu ich dziesiątki – usiłują płynąć w górę strumienia, gdzie się urodziły, część z nich jest już martwa i rozdziobywana przez lokalne mewy i inne ptaki.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Bywają tu też podobno niedźwiedzie, ale ich pora obiadowa zapewne już minęła…. Dojeżdżamy do Valdez, a ponieważ jest już dosyć późno, wynajdujemy przyjemne miejsce w porcie z widokiem na łajby kołyszące się w mułowcowej wodzie (pochodzącej z lodowców) i zapadamy w zasłużony sen w naszym fordzie focusie. W Valdez w 1964 roku miało miejsce jedno z najwiekszych trzęsień ziemi na świecie (Good Friday Earthquake), powodując wielkie tsunami (o wysokości 67 metrów!!!!), które zmiotło dosłownie miasto z powierzchni ziemi. Do tragicznych skutów tego trzęsienia poza tsunami, doszły jeszcze osuwiska ziemi i pożary. Wstrząs trwał około 3 minuty, a jego siła była tak duża, że doszło do znacznych przekształceń powierzchni ziemi – wysokość niektórych poziomych przesunięć dochodziła nawet do 15 metrów. Obecna lokalizacja miasta została przeniesiona w znacznie bezpieczniejsze miejsce 4 mile dalej.

p1100352.jpg

Valdez jest najdalej wysuniętym na północ niezamarzającym portem na półkuli północnej. Ze względu na wspaniały otaczający go krajobraz, który tworzą góry, lodowce i wodospady nazwane zostało „małą Szwajcarią”. W latach 90-tych XX wieku miasteczko przeżywało swój największy rozkwit, ze względu na odkryte złoża złota nad Jukonem. To tutaj zatrzymywali się wszyscy spragnieni bogactwa, by wyruszyć tzw. szlakiem Valdezkim. Co się okazało po kilku latach, że tokowy szlak w ogóle nie istnieje, a droga prowadząca przez śmiertelnie niebezpieczne lodowce doprowadziła jedynie do śmieci ponad 3,500 niedoszłych górników, których większość spadła w głębokie szczeliny lodowcowe lub po prostu zamarzła z powodu ekstremalnie niskich temperatur. Gdy poszukiwacze znaleźli inne drogi dotarcia do złóż złota, Valdez oparło swoją gospodarkę o przemysł drzewny i przetwórstwo rybne. W latach 70-tych XX wieku pod dnem zatoki Prudhoe odkryto złoża ropy naftowej, dzięki czemu powstała tu stacja początkowa, liczącego 800 mil (1,287 km), rurociągu transalaskańskiego. Dziennie transportuje się tu aż od 1 do 2 mln baryłek ropy.

P1100366
Tabela wyników w zawodach wędkarskich

Dzień 29

Obudziliśmy sie o świcie z widokiem na …..mgłę…..  Otulała całe Valdez i nie byliśmy w stanie nawet dostrzec stromych zboczy górskich otaczających miasto. Próbujemy drogą Mineral Creek Road podjechać wgłąb gór, ale zalana droga jest dla naszego focusa nieprzejezdna. Zawracamy więc z powrotem w kierunku centrum Valdez. W zimie stoki otaczających od północy miasta fiordów są rajem dla narciarzy – ekstremalistów uprawiających tzw. heli-skiing, czyli zjazd ze stromej góry po zrzucie z helikoptera. Taka przyjemność zaczyna się od $1,300 za dzień i obejmuje pomiędzy 6 a 10 zjazdów w założeniu, że jest to grupa chętnych, a nie jeden zapaleniec…. bo wtedy koszty są jeszcze większe i zaczynają się od $10,000.

Po długotrwającej rozbieżności zdań, spowodowanej brakiem czasu, pada decyzja, że poświęcamy resztę przedostatniego dnia na rejs stateczkiem Lulu Belle ($140 cena aktualna, my płaciliśmy po $95, tel. 800-411-0090) w celu zobaczenia Alaski z innej perspektywy (Columbia Glacier Tours).

P1100477

Pomimo ubioru „na cebulkę”, marzniemy okrutnie, ale jakie to ma znaczenie, gdy ma się szansę ujrzeć wieloryby czy lwy morskie w naturze.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Kapitan statku (Fred Rodolf)

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

– fascynat – opowiada ciekawe historie przez cały czas rejsu (ponad 7 godzin). Mamy szansę zobaczyć orły, pufiny, kormorany, wydry morskie i przede wszystkim błękitne góry lodowe pływające wokół naszego stateczku.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Przez cały czas poruszamy się w obrębie zatoki Prince William Sound. Dopływamy na odległość około 2 mil od lodowca Columbia – bliżej się już nie da, bo lodowiec się zbyt cofnął ostatnimi laty i byłoby zbyt ryzykowne przepychać się między wielkimi górami lodowymi, które mogły by staranować nasz mały stateczek, a raczej nikt z podróżnych nie chciałby podzielić losu pasażerów Titanica. Trzeba pamiętać, że to co widzimy nad powierzchnią wody to jedynie 20% góry lodowej….. jej większa część znajduje się pod wodą. Góry te oderwały się od lodowca Columbia i dryfują sobie swobodnie po zatoce, tworząc zagrożenie dla pływających tu statków.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Proces odrywania się kawałków lodu od lodowca nazywa się bardzo śmiesznie….. „cieleniem”.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA
 twardziele z Niemiec

Po pełnej wrażeń wycieczce wyjeżdżamy 90 mil za Valdez i śpimy gdzieś przy Edgerton Hwy.

Dzień 30

Pada deszcz, ale już nam to wcale nie przeszkadza – mamy tylko 1.5 dnia i chcemy je maksymalnie wykorzystać. Zatrzymujemy się przy Liberty Falls – dojazd do nich jest zamknięty, bo powódź zniszczyła most.

P1100784

Przechodzimy przez szlaban i wdrapujemy się na górę, żeby zobaczyć wodospad.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Następny punkt to zagracona ale klimatyczna Chitina….. przez którą poprostu przejeżdżamy…

P1100787

P1100792

i most nad Copper River,

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

P1100797

P1100795

gdzie lokalni mieszkańcy łowią łososie za pomocą „fishwheels”, czyli wielkich nabierających ryby „młyńskich” kół.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Nad rzeką unosi się krzykliwe skrzeczenie mew, które rzucają się na resztki oporządzanych przez rybaków ryb. Jakiś czarny miś przebiega nam drogę, po kilku dalszych milach pojawia się też grizzly….. Przejazd jednopasmowym mostem nad Kuskulana River Canyon doprowadza mnie do zawrotów głowy (wysokość 75 metrów)…….

P1100805

W McCarthy Road Informationa Center (usytuowanym w kabince należącej do Parku Narodowego Wrangell St.Elias) spotykamy najbardziej niekompetentnego rangera na świecie…… (opieszałego komunistę chwalącego dokonania Rosjan w Gruzji). Nie interesują go w ogóle zadawane przez nas pytania dotyczące parku i najprawdopodobniej umiejscowiony został tam przez tajne służby radzieckie :)….. by badać amerykańską opinię publiczną pod względem nastawienia do narodu rosyjskiego…. Spotkanie z nim to było bardzo nieprzyjemne doświadczenie…… Tu zostawiamy nasz samochód i dalej pieszo już zaczynamy wędrować do Kennicott (5 mil w jedną stronę). Jeżdżą tędy prywatne busiki za $5, ale przecież spacer jeszcze nikomu w życiu nie zaszkodził……. Dojazd własnym autem dozwolony jest tylko do mostu pieszego nad rzeką Kennicott (ulokowanego przed McCarthy).

P1100849
Nasi tu są…..

Po przejściu około 2,5 mili zatrzymuje się obok nas pickup i uśmiechnięta dziewczyna (najprawdopodobniej pracownik parku bez munduru) i proponuje „podrzucenie”. Wskakujemy na pakę i jedziemy razem z turystą Londyńczykiem, który przez całą drogę z wypiekami na twarzy opowiada nam o swojej wycieczce samolotem na lodowiec, na którym rozbił namiot i spędził tam 2 dni…..

Kennicott to zamknięta już, niegdyś najbogatsza pod względem zawartości rudy, kopalnia miedzi na świecie. Dzisiaj to raczej „ghost town” strzaszące rozpadającymi się budynkami ……

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Na bogate pokłady tego kruśca natrafiono tu w 1900 roku, zbudowano wtedy 5 kopalni, co było bardzo trudnym przedsięwźięciem ze względu na niedostępność terenu. Do tego odciętego od świata rejonu trzeba było pociągnąć linię kolejową, bo jakoś tą rudę trzeba było przecież przetransportować….. a udało się tego dokonać dopiero w 1911 roku. Linia kolejowa mierzyła 315 kilometrów prowadząc do południowo-alaskańskiego portu w Cordovie. W latach 1910-1920, Kennicott był największym na świecie ośrodkiem wydobycia miedzi. Podobno wydobyte tony miedzi zalegały bardzo długo przed kopalniami czekając na doprowadzenie kolei….. a pośpiech był bardzo wskazany, bo ceny miedzi na rynkach światowych spadały….. Budowa lini kolejowej w takim terenie wymagała corocznego odbudowywania zniszczonych przez lawiny czy powodzie mostów czy podpór …. przez co całe przedsięwzięcie wymagało bardzo dużo czasu, wysiłku…i pieniędzy. Cóż po wyczerpaniu się zasobów kopalnię zamknieto (w 1938 roku), a w latach 80-tych kompleksem tym zaczęli interesować się turyści. Pozostałości po Kennecott Mines zostały w 1986 roku wpisane na listę National Historic Landmarks, a w 1998 roku National Park Service przejął większość terenu w celu doprowadzenia go do stanu pozwalającego na bezpieczne zwiedzanie.

P1100884

P1100865

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

 

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA
ruda miedzi

Krajobraz u podnóża stoku na przedpolu lodowca oszpecony jest przez niezrekultywowane hałdy. Widok to raczej przygnębiający i smutny…..

P1100877

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

P1100876

P1100892
14-piętrowy czerwony budynek, w którym przetwarzano rudę miedzi

P1100908

Przy wyjeździe z Kennicot trafiamy do publicznej pralni…..ale oglądamy ją tylko z zewnątrz…..

P1100919

Z pomocą kierowcy – hipisa, który proponuje nam podwiezienie lądujemy w miasteczku McCarthy (zamieszkałe przez 28 osób) – jest to w zasadzie skansen, pełen pozostałości po gorączce miedzi……

page44

P1100928

Po godzinie penetrowania domostw i zaglądania w każdy kąt docieramy do mostku,

P1100944
widok na rzekę Kennicott z mostu.

przez który wracamy do naszego auta i zaczynamy mozolny powrót do Richardson Hwy.

P1100956

Jesteśmy też świadkiem cudownego zachodu słońca – chyba najpiękniejszego jaki mieliśmy okazję przeżyć na Alasce.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Śpimy na kempingu Squirrel Creek (mila 79,5 Richardson Hwy) ciesząc się ostatnim ogniskiem rozpalonym na Alasce ($20).

Dzień 31

Pędząc Glen Hwy w kierunku lotniska w Anchorage podziwiamy długi jęzor lodowca Matanuska, najdłuższego lodowca Alaski (43 km) dostępnego „z drogi” . Prędkość przemieszczania się jego jęzora wynosi 30 cm na dzień. Żeby się dostać do lodowca trzeba zapłacić $30 od osoby…. trochę to dużo, ale teren należy do prywatnej firmy, która taką opłatę sobie właśnie wymysliła (Matanuska Glacier Adventures, 66500 S Glacier Park Road, Sutton). Dodatkowo jeśli ktoś chciałby pomaszerować po lodowcu w rakach to musi zapłacić $100 za dwugodzinną wycieczkę prowadzoną przez przewodnika. My już mieliśmy okazję zobaczyć lodowiec z bliska bez żadnych opłat (m.in.w Kenai Fjords National Park) więc rezygnujemy z tej przyjemności…..zresztą musimy pędzić szybko na lotnisko.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Ciśnienie podnosi nam korek, który utworzył się jak na złość na naszej drodze do Anchorage. Roboty drogowe, zatrzymują nas zbyt długo byśmy mogli wskoczyć na chwilkę na dożynki (Alaska State Fair) odbywające się dzisiaj w Palmer. Główną ich atrakcją jest podziwianie wielkich warzyw – przede wszystkim kapusty, dyń i jarmużu, które dorastają do gigantycznych rozmiarów, dzięki dużej ilości światła słonecznego w okresie letnim. To tu wystawiano kapustę, której waga 63 kg została oficjalnie ustanowiona jako światowy rekord i wpisana do księgi rekordów Guinessa. Po wydostaniu się z korka pędzimy do wypożyczalni aut Hertz Car Rental (obok terminalu międzynarodowego) i zgrzani wpadamy do sali odpraw (w starym budynku lotniska, skąd zaraz odlatuje nasz samolot do Seattle). Smutek i żal, że to już koniec przygody z Alaską. Szczęście i radość, że tyle dziewiczego piękna udało się nam zobaczyć.

 

 

 

Jedna myśl w temacie “Alaska

Add yours

  1. Fantastyczny opis, jak zwykle zresztą. Widzę, że nie tylko ja fotografuję cmentarze. 😉 Chatka bardzo klimatyczna, wygląda jak zapowiedź wspanialej przygody. Bardzo podobały mi się te wszystkie ruinki, do ruinek też mam słabość. 🙂

    Polubienie

Dodaj komentarz

Blog na WordPress.com.

Up ↑